Po spakowaniu obozu jedziemy zwiedzać zachodnią część wyspy, która jednak okazuje się znacznie mniej ciekawa od wschodniej, gdyż jest plaska. Po drodze zatrzymujemy się przy wielbłądach, które obcierają się, drapią o znak drogowy „Uwaga na wielbłądy”. Widok jest zabawny. Próbujemy także znaleźć drogę na opisane w LP grobowce, ale nadaremnie (to już 2 raz na tej wyspie, gdy opis z przewodnika nas zawodzi). Jedziemy do Hilf i tam w jednym z Coffee Shopów czekamy na odpływ promu. O 13 dobijamy do lądu i ruszamy dalej do Hiji. Tu zatrzymujemy się na lunch i tankujemy samochód przed przejazdem przez solnisko na białe wydmy. Przy wjeździe na solnisko jest tablica ostrzegająca, że teren jest podmokły i można ugrząźć. Już po przejechaniu kilku kilometrów widzimy, że trzeba uważać, ale potem droga wydaje się całkiem porządna, piaszczysta, uklepana i sucha. Mijamy solnisko po lewej stronie oraz formacje skalne po prawej. Potem spotykamy matkę wielbłądzią z kilkudniowym ciemnym, prawie czarnym małym wielbłądkiem. Maleństwo ledwo stoi na nogach. Widok jest rozczulający.
Kontynuujemy drogę tym razem dużą, szeroką i dobrze przygotowaną drogą a potem odbijamy w kierunku białych wydm niedaleko Al Khaluf. Po przejechaniu krótkiego odcinka po solnisku wydaje mi się, że teren zaczyna być podmokły. Proszę Przemka, żeby zawrócił, ale nim to zdążył zrobić utknęliśmy na dobre w błocie. Zwłaszcza przednie prawe koło było tak zakopane, że nie pomogło ręczne odkopywanie ani nanoszenie drobnych gałęzi i podkładanie pod koła. Po około półtorej godziny wyciągnięcia samochodu poddajemy się i wyruszamy na pieszo w kierunku szerszej szosy, z której zjechaliśmy w nadziei, że ktoś nam pomoże. Zabieramy ze sobą butelkę wody, zapisujemy współrzędne samochodu w nawigacji i wyruszamy. Czujemy się trochę jak na filmach katastroficznych. Mi się przypomina historia, którą w ubiegłym roku czytałam o rozbitkach awionetki w górach, jak przetrwali i jakie przeszkody musieli pokonać, aby dostać się do cywilizacji z lasu, w którym się znaleźli. Niestety na większej szosie nic nie jeździ, gdyż zasadniczo nie jest to uczęszczana droga. Idziemy więc do kolejnej drogi, kilka kilometrów dalej, tym razem asfaltowej, mijając po drodze stado wielbłądów i opuszczoną wioskę Beduinów.
Stajemy przy drodze i łapiemy pierwszy osobowy samochód jaki przejeżdża. Kierowca nie mówi po angielsku, ale na migi pokazujemy na solnisko i mówimy „samochód” i chyba rozumie. Jedzie do Al Khaluf, więc zabieramy się z nim, żeby stamtąd ściągnąć pomoc. Po przejechaniu kilkuset metrów widzimy nadjeżdżający z naprzeciwka samochód 4x4. Prosimy kierowcę, żeby go zatrzymał. Po krótkiej wymianie zdań przesiadamy się do zdezelowanego samochodu terenowego i jedziemy z dwoma sympatycznymi Omańczykami w kierunku naszego samochodu. Żaden nie mówi po angielsku, ale wiele tłumaczyć w tym przypadku nie trzeba. Po dojechaniu na miejsce orientujemy się, że faceci nie mają nawet butów. Badają najpierw teren, wycinają ze swojego samochodu pasy bezpieczeństwa (których i tak już od 20 lat pewnie nikt nie używał) i montują z nich linę do ciągnięcia ad hoc. Jeden z nich kieruje naszym samochodem, drugi ich a my pchamy przód, ale niestety linka z pasów tego nie wytrzymuje. Młody Omańczyk postanowił podjechać gdzieś do najbliższej wioski po linę i dobrze, że słońce już zachodziło i niewiele czasu mieliśmy do zapadnięcia zmroku. Po kilkunastu minutach wraca z pasami (jakby bezpieczeństwa, ale długimi). Związują kilkukrotnie samochody i tym razem udaje się wyciągnąć nasz samochód z bagna. Jest już prawie ciemno. Jedziemy 2 samochodami na skraj solniska. Tam Omańczycy zostawiają swój samochód (bo nie ma świateł) i jedziemy do ich wioski Al Khaluf. Oni beztrosko się cieszą, nawet chwalą nową bryką z białymi turystami wśród swoich znajomych oraz zastanawiają, gdzie przenocujemy. Gdy mówimy, że mamy namiot zawożą nas na klif nad plażą, gdzie rozbijamy obozowisko, brudni i wyczerpani po przygodach całego dnia. Omańczycy nie chcą nawet wziąć żadnych pieniędzy za pomoc, ale ostatecznie dają się przekonać, że to na dobry obiad. Myjemy ubłocone nogi w morzu i kładziemy się szybko spać.