Po śniadaniu wyjeżdżamy łódką do Lamu Town. Rybak płynie wolno, więc tym razem mamy się okazję przyjrzeć dokładnie wybrzeżu. Na miejscu zaczyna się walka o to, kto i gdzie nas zaprowadzi na nocleg. Po obejrzeniu kilku miejsc zostajemy w Archipelago Villas tuż przy brzegu. Stosunek ceny do jakości wydaje nam się tu najlepszy. Zostawiamy plecaki i idziemy na walking tour opisany w LP.
Najpierw zwiedzamy Lamu Museum. Jest w nim w sumie wiele ciekawych opisów i przedmiotów. Poza tymi dotyczącymi tradycyjnego rzemiosła – rzeźbionych mebli i drzwi, można się wiele dowiedzieć na temat zwyczajów kultury Swahili, ubrań, muzyki, wyposażenia domu. Najbardziej podoba nam się jednak sekcja z biżuterią, którą tradycyjnie noszą kobiety. Ciężkie srebrne, złote i mosiężne ozdoby pewnie pourywałyby nam uszy, ale jak pokazują załączone zdjęcia z powodzeniem są noszone przez miejscowe kobiety. Ciekawa jest też prezentacja okolicznych plemion, których kultura jak się nam wydaje, powoli zamiera.
Dalej odwiedzamy Donkey Sancturary. Osiołków na wyspie jest mnóstwo. Służą do przewożenia ludzi i transportu. Wiele osób proponowało nam przejażdżkę na osiołku. Nie skorzystaliśmy, bo nie mielibyśmy sumienia męczyć tak zwierzaków, ale same w sobie wzbudzały w nas wielką sympatię. Wydaje się, że ich znaczenie na wyspie nigdy nie zmaleje, bo uliczki są tak wąskie, że inny rodzaj transportu w połączeniu z pieszymi byłby niebezpieczny. Dalej mijamy warsztaty, w których wyrabia się tradycyjne drewniane drzwi oraz kiepską studnię. Idziemy do rynku, na którym mieści się XIX w. fort. Zwiedzamy fort, w którym jest wystawa prezentująca różne wzory swahilijskich drzwi. Sam fort jest obecnie siedzibą zarządu UNESCO dla miasta i biblioteką.
Siadamy na jednej z okolicznych ławek i przypatrujemy się przechodniom oraz siedzącym pod wielkimi drzewami. Po obiedzie (ceny lepsze niż w Shela) idziemy oglądnąć ruiny meczetu Pwani oraz robimy zakupy na miejscowym targu. Następnie zwiedzamy meczet Riyadha i wracamy na siestę do hotelu. Po południu idziemy jeszcze raz przejść się po mieście i odwiedzamy German Post Office Museum. Tutaj bilet wstępu jest zdecydowanie za drogi a ekspozycja jest niewielka. Przy okazji dowiadujemy się jakie kolonie jeszcze mieli Niemcy przed II WŚ. O niektórych nigdy nie słyszeliśmy. Na koniec trafiamy na pyszne smoothies do jednej z nowych kawiarni w mieście.