Po śniadaniu z widokiem na plażę i morze na tarasie naszego hotelu, idziemy na plażę. Ja się opalam i pływam a Przemek idzie porobić zdjęcia. Zamawiamy kolację w naszym hotelu (ryba w sosie kokosowym) a obiad jemy w Mango Top Roof Restaurant w Msafini Hotel. Jedzenie polecamy bardziej niż w Stop Over. Przynajmniej wszędzie robią tutaj dobre soki owocowe, chociaż mango ze Stop Over jest nie do pobicia, dlatego po długim spacerze wzdłuż plaży wracamy tam na chwilę odpoczynku.
Po plaży biega wiele krabów, zwłaszcza poza częścią turystyczną. Na nasz widok uciekają do wody, ale jak tylko przechodzimy, to znów się pojawiają. Po plaży spaceruje zaledwie kilka osób, ma się wrażenie, że jesteśmy tutaj sami. I kolejna myśl, która nam się pojawia to, że w chwilach kryzysu, gdy nie ma zbyt wiele turystów, standard usług znacznie się podnosi. Tutaj każdy jest miły, mówi „jambo” i nawet nie są bardzo natrętni na sprzedaż usług i produktów. Proponują, ale z braku zainteresowania odpuszczają.
Niektórych osób robi się nam żal. Na przykład mężczyzny, który koniecznie chciał nam zrobić dzisiaj kolację z ostryg. Ponieważ nie jedliśmy ich nigdy, nie chcemy ryzykować. Mężczyzna wraca jednak z prośbą o pomoc finansową, bo nie ma na czesne za szkołę dla córki. Musiał być bardzo zdesperowany, bo niełatwo mężczyźnie prosić o pieniądze na taki cel. Widać, że kryzys dotknął tu prawie wszystkich, bo chwilę później menager naszego hotelu prawie prosi nas, żebyśmy zamówili u nich kolację. Decydujemy się na rybę z sałatką i ryżem. Jest to strzał w dziesiątkę. Dostajemy pyszną rybę w sosie i do tego sałatkę, jakiej przez 2 miesiące w Kenii nigdy nie widzieliśmy. Śmiejemy się, że po niej to już na pewno organizm dostanie szoku witaminowego. :)