Kiedy o 5:30 idziemy na autobus sporo miejscowych restauracji jest już czynnych i ma klientów, którzy przyszli na śniadanie. My również zostawiamy bagaże w autobusie i idziemy na herbatę, samosy i mandazi. Autobus jedzie dość szybko. Droga jest jednak długa, zajmuje 7,5 h. Przez ostatnie dwie godziny nie ma już asfaltu. Po ostatnich zamachach w tym regionie turyści praktycznie nie podróżują tą trasą. W naszym autobusie jesteśmy jedynymi białymi, również z pozostałych, które dojechały na tą samą godzinę do portu nie wysiadają żadni turyści. Płyniemy z portu od razu na Shela Beach.
Miejscowy przewodnik bierze nas w różne miejsca i pokazuje różne hotele. Wszędzie pustki, może z wyjątkiem najdroższego Peponi Hotel. Zostajemy tuż obok niego w Shela Pwani Guest House, który ma świetną cenę do jakości i znajduje się bliziutko plaży. Idziemy na obiad do Stop Over Restaurant. Jedzenie w restauracjach jest drogie. Zupa krabowa i sok mango są przepyszne. Pozostałe jedzenie też jest ok. Popołudniu idziemy na spacer wzdłuż plaży. Ponieważ nie ma turystów a plaża jest dzika i długa można mieć wrażenie, że jest się na bezludnej wyspie. Plaża jest urokliwa: szeroka, z ładnym białym piaskiem a dalej przeradza się w ładne wydmy, na których rosną małe palmy. Nie jest może bardzo fotogeniczna, ale na odpoczynek idealna. Po drodze mijamy latarnię morską i wielki fort, który jest prywatną posesją i ładnie wkomponowuje się w otoczenie. Oglądamy zachód słońca i wracamy do hotelu.