Dość szybko z rana okazuje się, że nasz przewodnik kłamał jak z nut co do porannego safari. Pojechaliśmy jedynie główną drogą w stronę innej bramy, żeby zatankować samochód w jednym z lodge’ów i na tym się skończyło nasze safari. Przed 8:00 wyjechaliśmy już na dobre z parku.
O 12:00 dojechaliśmy do skrzyżowania, gdzie rozjeżdżają się drogi na Nairobi i do Naivashy. Tam zjedliśmy lunch i przesiedliśmy się do samochodu z innym przewodnikiem. Z trudem odezwaliśmy się na pożegnanie do poprzedniego – Michaela, wciąż jeszcze wściekli za kłamstwa i brak porannego safari. Na napiwek nie miał co liczyć.
Z Benem pojechaliśmy najpierw nad jezioro Naivasha. Tu zapłaciliśmy dodatkowo za rejs po jeziorze. Było zimno, ale zobaczyliśmy mnóstwo ciekawych ptaków, hipopotamy, koby śniade i wielkiego pytona. W słoneczną pogodę wycieczka może być jeszcze ciekawsza. Na szczęście nie padało.
Potem pojechaliśmy na rowerowe safari w Hell’s Gate NP. Skałki nas rozczarowały, ale podobała nam się idea pieszego czy rowerowego safari. Przynajmniej zaczerpnęliśmy trochę świeżego powietrza i ruszyliśmy się z samochodu, w którym spędziliśmy poprzednie dni. Udało nam się z bliska zobaczyć zebry, bawoły, guźce i wiele rodzajów antylop. Z dreszczykiem emocji przejeżdżaliśmy koło stojących tuż obok drogi bawołów. Z punktu widokowego zeszliśmy pieszo w dół kanionu do gorącej rzeki z Masajem. Biedak biegł za naszymi rowerami, żeby móc nas tu zaprowadzić.
W drodze powrotnej przestraszyliśmy lamparta na drzewie z ofiarą. Upuścił ją (guźca) i uciekł. Trochę czekaliśmy aż przyjdzie, ale niestety robiło się już późno i musieliśmy kontynuować drogę do bramy. Ogólnie z wycieczki byliśmy zadowoleni, ale wstęp do parku ustalony na 30 USD od osoby uważamy za lekką przesadę. Park jest mały, ma niewiele zwierząt, ale w Afryce wszystkie wstępy wydają się znacznie zawyżone. Na nocleg jedziemy do Naivashy.