Po śniadaniu wyprowadzamy się z hostelu i idziemy obok do Edirisa Museum, gdzie oglądamy tradycyjny dom plemienia Bakiga. Przewodnik po kolei pokazuje nam do czego służyły poszczególne przedmioty. Najbardziej podoba nam się dziura w drzwiach, przez którą z łuku strzelano we wrogów, oryginalna parasolka i spichlerz. Muzeum jest nawet ciekawe, szkoda tylko, że wszystko zostało zamknięte w ciemnym pomieszczeniu a nie jest zrobione na zewnątrz. Następnie wypłacamy pieniądze z bankomatu i idziemy na skrzyżowanie, z którego odjeżdżają autobusy. W jednym biurze (Kalita Transport) oferują bezpośredni przejazd do Katunguru o godz. 16, co nas w pełni satysfakcjonuje. Kupujemy bilety i mamy nadzieję, że autobus naprawdę odjedzie o tej godzinie i jeszcze o dość przyzwoitej porze dotrzemy na miejsce, żeby załatwić sobie samochód na następny dzień. Bierzemy taksówkę i jedziemy nad jezioro Bunyonyi. Tu wypożyczamy łódkę, która nas zabiera na wycieczkę po okolicy. Najpierw jedziemy na przeciwległy brzeg, gdzie wspinamy się na sam szczyt. Stąd rozpościera się piękny widok na okolicę i wiele wysp na jeziorze. Potem przepływamy na Punishment Island, gdzie swoją kolonię mają kormorany. Wysepka jest malutka i ma znaczenie historyczne. Dawniej wywożono tu niezamężne kobiety, które były w ciąży. Jedynym ratunkiem dla nich było wykupienie ich przez biednych mężczyzn, których nie stać było na wykup innych kobiet. Następnie opływamy jeszcze wyspę Bunyonyi Wildlife Resort (Eco Lodge), na którą zwieziono dzikie zwierzęta. Widzimy z łódki antylopy i zebry. Na brzegu innej wyspy oglądamy jeszcze narodowego ptaka Ugandy – żurawia. Idziemy na lunch do Kalebas Camp.
O 15 spotykamy się z umówionym wcześniej taksówkarzem, który zabiera nas do hostelu po plecaki a następnie na dworzec. Niestety autobus, który miał odjechać o 16, wyjeżdża z półtoragodzinnym opóźnieniem. W efekcie do Katunguru przyjeżdżamy o 21:30. Na szczęście jest to niewielka wioska i nocleg jest dosłownie kilka kroków od miejsca, w którym zostaliśmy wysadzeni. Rwenzori Salaama Hotel to niezła dziura, nie ma nawet bieżącej wody a łóżko to wykafelkowany katafalk z materacem, ale na jedną noc może być. Zresztą innej opcji w tym mieście nie ma, trzeba by było jechać do parku a na to jest już za późno. Zastanawialiśmy się jeszcze jak wynajmiemy tu samochód, ale już po wysiadce podszedł do nas kierowca samochodu, który zaoferował swoje usługi. Na szczęście nie miał cen z kosmosu i dodatkowo można się było targować, więc ostatecznie stanęło na 210 USD za samochód z paliwem za dwa dni, w tym jeden w Ishasha. To całkiem dobra cena.