Przed 8 przychodzimy z plecakami na dworzec, kupujemy bilety do Kibeho i obok w biurze zostawiamy plecaki. Autobus odjeżdża o 8:30 i jedzie ok. godziny. Na miejscu wsiadamy na motorki, które zabierają nas pod kościół za właściwym sanktuarium. Wchodzimy do środka. Kościół jest duży, ale pusty, poza figurą Matki Bożej, ołtarzem i tabernakulum nic w nim nie ma. Trochę śmieszą nas konfesjonały, będące wnękami za zasłonką. Idziemy do sanktuarium po drodze mijając szkołę, Caritas, drugą szkołę. Gdy dochodzimy na plac obok sanktuarium słyszymy śpiew. Wchodzimy do pomieszczenia skąd się wydobywają dźwięki a tam okazuje się, że trwa adoracja Najświętszego Sakramentu. Wszyscy przy wejściu ściągnęli buty, więc i my czynimy podobnie. Zebrana grupka wspólnie się modli i śpiewa. Wracamy na plac, gdzie jest figura Matki Bożej z Kibeho. Figura jest charakterystyczna. Matka Boża jest afroamerykanką i jest ubrana w niebieskie szaty. W rękach trzyma różaniec. W samym sanktuarium nie ma nikogo. Dziwi nas, że miejsce jedynych uznanych objawień w Afryce, które poprzedziły bezpośrednio ludobójstwo jest tak puste. Ogólnie, gdyby porównać znane nam sanktuaria to to jest malutkie i skromne, ale według nas dobrze się wpisuje w afrykański klimat. Jakoś pośród tutejszej biedy źle by wyglądało takie wypasione, złote sanktuarium w stylu europejskim.
Wracamy do Huye, zabieramy plecaki i jedziemy autobusem firmy Horizon do Nyamagabe. Tam miejscowi pomagają nam kupić bilety do Uwinki w firmie Sotra i motorkami jedziemy do miejsca pamięci ofiar ludobójstwa – Murambi Genocide Memorial. Muzeum mieści się na wzgórzu w szkole średniej, która w 1994 r. stała się miejscem śmierci 50000 Tutsi. Muzeum w środku jest podobne do tego w Kigali, choć bardziej skoncentrowane na historii tego miejsca niż ludobójstwie w ogóle. Na zewnątrz znajduje się zbiorowy grób, do którego wciąż składane są kolejne ciała ofiar. To co zapada najbardziej w pamięci to mieszczące się w osobnych domkach zmumifikowane, niepochowane ciała ofiar. Smród wewnątrz od rozkładających ciał jest nieznośny. Do tego na ciałach widać ślady tortur i gwałtów. Wizyta tu jest jak terapia szokowa. Nasz przewodnik okazuje się być ocalałym jako jeden z dwóch z 14-osobowej rodziny. Pokazuje nam również miejsce, gdzie francuscy żołnierze grali w piłkę nad masowymi grobami pomordowanych. To uświadamia nam, że nie ma granic ludzkiej podłości, upodlenia.
Wracamy motorkami na dworzec, odbieramy plecaki i jedziemy do Nyungwe Forest National Park. Na miejsce docieramy już po zmroku. W Uwince jest tylko pole namiotowe, ale można wypożyczyć cały sprzęt na miejscu. My mamy swój, który rozbijamy nieco poniżej głównej siedziby ze względu na hałasującą ekipę badawczą, która wyłapuje owady na specjalne, podświetlane na niebiesko ekrany. Zamawiamy kolację w bufecie a potem siedzimy przy ognisku, które dla nas rozpalono. Warunki są komfortowe, bo na ognisku specjalnie dla nas pracownicy podgrzewają wodę do mycia. Noc jest dość zimna, ale jesteśmy na wysokości ponad 2400 m.n.p.m.