Rano sprzed centralnego marketu jedziemy oglądać zabytkowe, opuszczone miasteczka, które do 1960 r. służyły pracownikom kopalni nitrogliceryny a obecnie są na liście UNESCO. Miasteczka wyglądają jak dziki zachód, podobne są do Kolmanskop w Namibii, gdzie oglądaliśmy opuszczone miasteczko po kopalni złota. Tu również widzimy samą fabrykę, domy, kościół, teatr, główny plac.
W szczycie mieszkało tu nawet 3700 osób. Umilali sobie czas na basenie (zrobiony w całości z żelaza), w salonie gier czy na boisku. Niektóre zabudowy, zwłaszcza w St. Laura, która jest oddalona o 2 km od Humberstone, są w opłakanym stanie, zardzewiałe, czekają na ostateczny upadek. Dziwimy się nawet, że niektóre miejsca nie są zamknięte do zwiedzania ze względu na bezpieczeństwo turystów.
W drugą stronę trudniej było nam złapać autobus powrotny. Albo były pełne albo za szybko jechały, by się zatrzymać. Zatrzymuje się autobus Tur-Busu. Po przyjeździe do miasta idziemy zobaczyć zabytkowy rynek, na którym na szczególna uwagę zasługuje wieża zegarowa. Zabieramy plecaki, jemy obiad na markecie centralnym i jedziemy do Arici.
Tu po przyjeździe jedziemy collectivo, czyli współdzieloną taksówką na ul. San Marco, skąd mamy 1 przecznicę do hostelu Jardin de Sol, który serdecznie polecamy. Recepcjonista informuje nas, że dziś kończy się tu karnawał i powinniśmy pójść na główny plac zobaczyć paradę. Zmęczeni, ale zachęceni jego słowami idziemy na paradę. Nie żałujemy, parada jest naprawdę duża, ludzie są kolorowo ubrani w tradycyjne stroje i wykonują tradycyjne tance. To taki karnawał po indiańsku. Po godzinie wracamy do hostelu.