<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


2014-02-09 Pucon -> Wulkan Villarrica

Wstajemy o 5:40. Jemy śniadanie i o 6:30 odbiera nas busik z hostelu. Jedziemy do biura. Tu czekają na nas przygotowane plecaki z ekwipunkiem - spodnie, kurtka, rękawice 2 pary, raki, toporek, kask, jabłko do zjeżdżania, podkładka pod tyłek do zjeżdżania, ochraniacze na spodnie. Dorzucamy jedzenie i picie, które przynieśliśmy i jedziemy do Parku Narodowego Villarrica. Jako jedyni podwiezieni zostajemy pod sam wyciąg. Część idzie pieszo, my decydujemy się na wjazd kolejką do pierwszego punktu na szlaku, żeby mieć więcej sił na później. Widoki są piękne już stąd. Widać okoliczne wulkany, jezioro Villarrica, Pucon. Przy górnej stacji kolejki jest ostatnia szansa na skorzystanie z toalety. Później niestety nie ma już takiej możliwości. Góra jest odkryta, więc jeśli nie chce się wystawiać tyłka przed 200 osobami, które się wspinają trzeba wytrzymać aż do zejścia.



Wulkan Villarrica


Ruszamy w górę podpierając się toporkiem. Początkowo idzie się po ziemi wulkanicznej. Poruszamy się wolno, w sznureczku za przewodnikiem. Dzięki temu nie męczymy się prawie w ogóle. Gdy dochodzimy do granicy śniegu, zakładamy raki. Z nimi chodzi się łatwo i nie ślizga po lodzie. Po drodze na szczyt zatrzymujemy się 3 razy. Więcej nie trzeba, bo podejście, choć strome nie jest wcale takie złe. Po drodze mijamy turystów, którym źle założono raki i musza je poprawiać, bo się obsunęły. Nasza grupa jest mała więc dość szybko idziemy, wyprzedzamy inne grupy pod górkę. Tłum ludzi jest straszny, wszyscy idą gęsiego. Przemek czuje, że powietrze staje się coraz rzadsze. Ja nie odczuwam nic, wyjątkowo się nie meczę. Może to wczorajsze nerwy albo fakt, że przeszliśmy już tyle kilometrów po Andach. Nie wiem. Dla mnie to była najłatwiejsza wspinaczka. Na szczycie czuć mocno siarkę, która wydobywa się z wulkanu. Obchodzimy go prawie dookoła, jemy lunch i szykujemy się do zjazdu, bo z tej góry się nie schodzi, z niej się zjeżdża. Cały dzień mamy piękną pogodę i doskonałą widoczność. Zjazd jest świetną zabawą.



Po prawej krater wulkanu Villarrica


Początkowo nie mogłam sobie tego wyobrazić. Górka jest stroma, ale w tych miejscach jedzie się na tyłku. W pozostałych na jabłuszku. Z każdym kolejnym kawałkiem coraz bardziej ta zabawa nam się podoba. Dzięki temu dość szybko jesteśmy też na dole. Ostatni kawałek pod kolejką linową, gdzie nie ma śniegu schodzi się już na pieszo. Zachwyceni wracamy do miasta, bierzemy prysznic i idziemy się przejść po mieście. Kupujemy bilety na nocny autobus do Valparaiso na następny dzień, wycieczkę do gorących źródeł i bilet na samolot do Arici. Idziemy na plażę, która jest zapełniona maksymalnie. Dosłownie ciężko dojść do wody. Widać, że Chilijczycy maja wakacje. Kapią się, plażują. Idziemy do klasztoru położonego nad miastem. Robimy zakupy i rezerwujemy noclegi na dalszą część podroży.


<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>