Dziś postanawiamy wstać szybciej, czyli o 7:00. O 8:00 jesteśmy już ubrani i po sycącym śniadaniu. Bez zwłoki wyruszamy bez plecaków do Campamento Britanico. Praktycznie cały czas droga wiedzie w górę. Cieszymy się więc, że nie musimy nieść bagażu. Po około godzinie dochodzimy do pięknego punktu widokowego na wiszące lodowce a z tylu na jezioro. Pogoda nam dopisuje i idzie nam się dość łatwo. Wielokrotnie mijamy też dużą rzekę, z której można czerpać wodę. Końcowe 20 minut to strome podejście pod górkę, ale w zamian czekają nas piękne widoki na całą dolinę francuska, z Los Cuernos z jednej strony i Cerro Paine Medio z drugiej strony. Jemy przekąski, odpoczywamy i wyruszamy łatwą drogą w dół. Przy lodowcach znów zaczyna wiać silny wiatr. Wiele osób dopiero podchodzi pod górę, ale widzimy, że przyszły chmury i nie będą mieli takich ładnych widoków jak my. Po powrocie na pole namiotowe, pakujemy nasze rzeczy, pijemy herbatę, odpoczywamy i wyruszamy w dalsza drogę z plecakami.
Przejście do Los Cuernos jest dość łatwe, praktycznie bez większych wzniesień, wzdłuż jeziora, a nawet na końcu po plaży. Pogoda robi się iście tropikalna, widzimy, że wiele osób korzysta nawet z obecności jeziora i moczy w nim zmęczone nogi. Szybko udaje się nam dojść do schroniska, kapiemy się i wypoczywamy. Wiele osób się opala na tarasie przy schronisku i chodzi po plaży. Rozbijamy namiot i jemy obiad. W trakcie posiłku zrywa się porywisty wiatr, tak mocny, że unosi wodę znad jeziora wysoko w górę. Idziemy nad jezioro, żeby zrobić zdjęcia temu niesamowitemu zjawisku, ale ledwo możemy ustać. Przemek czasem musi kucać, bo inaczej wiatr mógłby go przewrócić. Żałuję, że to nie ja mam aparat, żeby mu zrobić zdjęcia. Kładziemy się szybko spać, żeby rano znów wcześniej wyruszyć.