Rano taksówką jedziemy na dworzec. Droga do Puerto Natales mija nam na czytaniu przewodnika. Po przyjeździe kupujemy od razu bilety na podróż do Parku Narodowego Torres del Paine na następny dzień. Wszystkie firmy wyjeżdżają o jednej porze i mają taką samą cenę za przejazd. W naszej jest promocja i jako jedyna jeździ za 5000 peso mniej. Kusimy się na okazję i idziemy do Hostelu Shakana. Przed 15 robimy rekonesans gdzie i za ile można wypożyczyć sprzęt na trekking. O 15 uczestniczymy w codziennej pogadance na temat trekkingu w Erratic Rock. Każdemu, kto wybiera się na trekking polecamy udać się na to bezpłatne spotkanie. Przez półtorej godziny dowiadujemy się naprawdę wszystkiego co trzeba wiedzieć wybierając się na którykolwiek z dłuższych trekkingów w parku, od tras, przez pogodę, do tego co trzeba ze sobą zabrać. Wypożyczamy u nich po spotkaniu namiot, bo wygląda, że maja porządniejsze a resztę sprzętu (karimaty, 1 śpiwór, zestaw do gotowania i jedzenia) od innej osoby, która ma trochę tańsze ceny. Ogólnie ceny są podobne i niewiele można zaoszczędzić wybierając innych pośredników. Robimy mega zakupy na cały trekking (w tym płatki i owsiankę z orzechami i rodzynkami na śniadania, zupy w proszku oraz makaron z sosami pomidorowymi na kolacje, a także warzywa w puszce z mięsem i gotowy makaron po chińsku dla odmiany. Kupujemy też przekąski, choć najbardziej polecamy zabrać czekoladę, snickersy, mieszanki orzechów i bakalii. Przepakowujemy plecaki i oddajemy 1 na przechowanie właścicielowi hostelu Shakana, który jest niezłą spelunką z dobrym śniadaniem (dwójka śmierdziała niemiłosiernie i było strasznie zimno w nocy, chyba najgorszy nocleg w Chile). Idziemy spać, bo rano czeka nas szybka pobudka.