Wczesnym rankiem wpłynęliśmy do Wilhelmina Bay, zatoki leżącej przy wybrzeżu Półwyspu Antarktycznego. Wychodzimy na zewnętrzny pokład skąd widzimy lodowce i strome góry pokryte śniegiem, którymi otoczona jest zatoka. Góry o wysokości ponad 2000 metrów odbijają się w wodzie tworząc spektakularną scenerię. Płyniemy wolno w wodzie pokrytej krą. Co chwile mijamy góry lodowe, które oderwały się od tutejszych lodowców. Jest bardzo cicho. Nie słyszymy odgłosów ptaków, pingwinów i uszatek, które nam dotychczas bezustannie towarzyszyły. Czasami słychać w oddali odgłosy wody wypuszczanej z nozdrzy wielorybów, które lubią lodowatą wodę w tej zatoce.
Po śniadaniu wsiedliśmy do zodiaków i popłynęliśmy na rejs. Tym razem nie było lądowania. Po doświadczeniach z poprzednim rejsem bez lądowania stwierdziliśmy, że musimy na siebie ubrać wszystko co mamy. Mieliśmy na sobie bieliznę termoaktywną, na to polary i spodnie, w zewnętrznej warstwie kurtkę z gore-texu i spodnie wodoodporne. Do tego oczywiście kominiarka, podrękawiczki, rękawiczki i dwie pary grubych skarpet w butach. Pływaliśmy po zatoce podpływając do gór lodowych i oglądając je z bliska. Spotkaliśmy kilka grup wielorybów, których populacja jest tu obfita. Były to płetwale karłowate (Minke whale) i długopłetwce (Humpback whale). Widzieliśmy też kilka pingwinów stojących na skałach i podpłynęliśmy do foki zwanej krabojadem (Crabeater seal). Wyłączyliśmy silnik i dryfowaliśmy w jej kierunku. Foka drzemała sobie na płaskiej górze lodowej i nawet słyszeliśmy jej oddychanie. Robienie zdjęć i rozmowy musiały ją obudzić. Podniosła głowę, popatrzyła na nas i poszła spać dalej.
Pod koniec rejsu zaczął padać śnieg. Okrążyliśmy jeszcze kilka gór lodowych o pięknych kształtach. Byliśmy zadziwieni ich kolorami, które przechodziły od białego aż do ciemnego niebieskiego. Jedna z gór miała w środku okrągłe okienko, przez które widzieliśmy ludzi z innego zodiaka. Zaczęliśmy wracać w stronę naszego statku. Byliśmy cali przemarznięci, bo na zewnątrz był tylko 1°C a my siedzieliśmy w zodiaku bez ruchu przez ponad godzinę. Dodatkowo podczas rejsu przez chwilę padał deszcz a później padał śnieg. Do robienia zdjęć ściągałem rękawiczkę zostając w samej podrękawiczce przez co dłoń miałem zamarzniętą. Marzyliśmy tylko o powrocie na statek i rozgrzaniu się przy gorącej herbacie. Jednak Christian, który był sternikiem postanowił jeszcze popłynąć za wielorybami. Oglądaliśmy jak zodiaki jeden po drugim wracają na statek a my dryfujemy nasłuchując wielorybów. Tym razem wieloryby były dalej i nie zrobiły już dużego wrażenia na zmarzniętych pasażerach. Za to obok naszego zodiaka przepłynęło kilkadziesiąt pingwinów białobrewych (Gentoo penguin), które śmiesznie wyskakiwały ponad wodę i nurkowały. Wróciliśmy na statek jako ostatni. Doświadczyliśmy na własnej skórze jak zmienne są warunki i jak ciężko jest przeżyć na Antarktydzie. Pierwszym odkrywcom Antarktydy sprzed około 100 lat należy się szacunek za to co zrobili mając dużo gorszy sprzęt i ubrania niż obecnie.
Nasz rejs powoli się kończy. Płyniemy przez Cieśninę Gerlache a następnie kierujemy się na północ, w stronę Argentyny. Po południu Lex ma wykład o ptakach rurkonosych (Procellariiformes), w szczególności o tym w jaki sposób przystosowały się one do trudnego środowiska, w którym żyje bardzo mało gatunków ptaków. Już zaczynamy tęsknić za pingwinami i Antarktydą.