<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


2014-01-07 Południowa Georgia: Fortuna Bay, Stromness i Grytviken

Pasażerowie, którzy czują się na siłach do odbycia wędrówki muszą wstać bardzo wcześnie. W barze w salonie obserwacyjnym czekają na nas ciastka, owoce i soki. Jest tu także automat, który robi kawę, herbatę i gorącą czekoladę. Mamy kilkanaście minut i o godzinie 6:30 wsiadamy do zodiaków i lądujemy w Fortuna Bay. Na plaży znajduje się kilkadziesiąt uszatek. Zaczynamy się wspinać. Mijamy wysokie trawy, w których przebywają uszatki. Na większej wysokości widzimy tylko kamienie i mchy. Wchodząc jeszcze wyżej nie ma już roślin. Idziemy po ostro zakończonych, płaskich kamieniach. Jak się dowiadujemy są to skały osadowe. Za nami rozpościera się piękny widok. Widzimy z góry całą zatokę a w niej malutki statek oraz za nią piękne, ośnieżone góry. Wspinamy się dalej w kierunku przełęczy położonej 300 m.n.p.m. i dochodzimy do Crean Lake, gdzie mamy krótki postój.



Crean Lake oraz punkt widokowy na Stromness Harbour


Zaczyna padać śnieg, który będzie nam towarzyszył do końca wędrówki. Na żadne z lądowań nie mogliśmy ze sobą zabrać jedzenia, aby nie śmiecić i nie drażnić zwierząt. Tym razem okazuje się, że przewodnicy mają dla nas batony (marsy i snickersy). Papierki są skrzętnie zbierane i wracają na statek. Ruszamy dalej i dochodzimy do punktu widokowego na Stromness Harbour, czyli celu naszej wędrówki. Przed nami jeszcze kilka kilometrów. Zaczynamy schodzić po śniegu, który leży tu z powodu słabego nasłonecznienia. Idziemy zygzakami, jeden za drugim, przewodnicy na przedzie. Po kilku minutach dostajemy propozycję, że możemy zjechać w dół na tyłku. Kilka osób się decyduje, jednak ubrania mają przez to mokre. Trochę niżej nie ma już śniegu, są tylko kamienie. Jeszcze niżej zaczyna się roślinność, głównie mchy i trawy. Zbaczamy trochę z drogi, aby dojść do wodospadów Shackeltona.



Zejście po śniegu oraz pingwiny białobrewe


Następnie idziemy równiną, przechodzimy przez strumyk i dochodzimy do małej kolonii pingwinów białobrewych (Gentoo penguin). Śnieg cały czas pada. Ciężko przez niego zrobić zdjęcia, ale po odpowiednich ustawieniach aparatu zdjęcia wychodzą rewelacyjnie. Idziemy trochę dalej i dochodzimy do miejsca, z którego widzimy plażę, nasz statek oraz zabudowania Stromness. Schodzimy na równinę i znowu musimy się przedzierać przez dziesiątki uszatek rozłożonych w trawach. Jednak mamy już w tym doświadczenie. Dochodząc do zabudowań mijamy dwie kolonie pingwinów królewskich, które pokryte są padającym śniegiem. Stromness to pozostałości po dawnej stacji wielorybniczej. Obecnie znajdują się tu walące się domy oraz dużo zardzewiałego złomu: części łodzi, bojlery i beczki. Nie możemy podejść bliżej z powodu zagrożenia zawaleniem a także azbestu, który jest składnikiem tutejszych zabudowań. Do plaży podpływają zodiaki pokryte śniegiem. Ponieważ wszyscy przewodnicy są ubrani w czerwone kurtki, wygląda jakby św. Mikołaj przypłynął do nas łódką. W zasadzie wszystko się zgadza, bo mieliśmy wczoraj święto Trzech Króli, tylko że na Południowej Georgii jest teraz kalendarzowe lato. Okazuje się, że nawet statek przykryty jest grubą warstwą śniegu.



Widoki przed Stromness oraz pingwiny królewskie ze stacją wielorybniczą w tle


Podczas, gdy my jemy zasłużony obiad, Plancius płynie do Grytviken. W zatoce, przy której leży Grytviken, pogoda jest diametralnie inna od tej, którą mieliśmy przed południem. Niebo jest bezchmurne i świeci słońce. Słyszymy tylko wodę płynącą z roztapiającego się śniegu, którym przykryty jest nasz statek. W Grytviken znajduje się grób Ernesta Shackletona, który umarł tutaj w 1922 roku. Wylądowaliśmy na plaży, na której stoją pingwiny królewskie oraz leżą uszatki. W głębi plaży jest cmentarz, gdzie zgromadzili się wszyscy pasażerowie. Każdy dostał plastikowy kubek i troszkę whisky. My nie pijemy alkoholu, więc się nie przyłączyliśmy. Pablo wzniósł toast za Shackletona oraz jego zastępcę, pochowanego obok niego, Franka Wilda. Po opuszczeniu cmentarza spotkaliśmy się z Sarah, miejscowym przewodnikiem, która oprowadziła nas po Grytviken. Spacerowaliśmy przechodząc przez stację wielorybniczą, kończąc przy kościele, jedynym budynku, którego przeznaczenie nie uległo zmianie. Obecnie wybrzeże dookoła Grytviken zaśmiecone jest kośćmi wielorybów oraz zardzewiałymi pozostałościami fabryki przetwarzającej wieloryby oraz wrakami statków. Mniejsze elementy zostały usunięte, aby zapewnić bezpieczeństwo przyjeżdżającym tu turystom. Następnie mieliśmy czas wolny. Zaczęliśmy od zwiedzenia kościoła. Później poszliśmy na pocztę, z której wysłaliśmy kolejne widokówki do Polski. Poszliśmy także do muzeum, w którym oglądaliśmy filmy, zdjęcia i eksponaty z czasów połowów wielorybów i fok. Okropnie wyglądało wciąganie wieloryba na brzeg, krojenie go na części i przetwarzanie tych części. Słuchaliśmy także wywiadów z osobami, które pracowały na statkach do połowu wielorybów oraz przy przetwarzaniu wielorybów na mięso, kości, tłuszcz, olej i inne. Stacja wielorybnicza została zamknięta w 1966 roku, ponieważ populacja wielorybów znacznie się zmniejszyła oraz zaczęto oprawiać wieloryby na statkach.



Zdjęcia z Grytviken


Do ostatniego zodiaka mieliśmy jeszcze sporo czasu, więc poszliśmy wzdłuż wybrzeża do krzyża upamiętniającego Shackletona, który leży na wzgórzu widocznym dla każdego statku wpływającego do zatoki Grytviken. Wzdłuż wybrzeża leżały uszatki opalające się na słońcu. Minęliśmy także kilka małych grup pingwinów królewskich. Wspinając się ścieżką prowadzącą na wzgórze zaczęły się wysokie trawy, w których siedziały uszatki. Tym razem ciężko było się między nimi przecisnąć, bo były blisko i reagowały na nas agresywnie. Nie wiadomo jednak, czy jeszcze kiedykolwiek w życiu tu przyjedziemy, więc postanowiliśmy się nie poddawać. Wdrapaliśmy się na wzgórze z krzyżem, z którego rozciągały się piękne widoki zatoki i samego Grytviken. Powrót był już łatwiejszy i w promieniach zachodzącego słońca wsiadamy do zodiaka i wracamy na statek. Na statku czeka już na nas kolacja. Tym razem jest ona w postaci grilla podawanego na rufie statku. Oprócz steków, kiełbasek i kalmarów z grilla są także sałatki oraz napoje a później pojawiają się także ciasta. Pogoda jest wyśmienita i bardzo miło nam spożyć posiłek na zewnątrz z widokiem na Grytviken. To był jeden z najlepszych dni podczas tego rejsu.


<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>