Wczesnym rankiem słyszymy przez głośniki informacje, że dopływamy do Falklandów i że za godzinę rozpocznie się śniadanie. Idziemy na zewnątrz obserwować wyspy, między które wpływa nasz statek. Mieliśmy dzisiaj wylądować na Carcass Island, ale wiatr był zbyt mocny i dowództwo zdecydowało, że popłyniemy na West Point Island, która jest mniej narażona na wiatr. Czas szybko mija i musimy iść na śniadanie, po którym odbędzie się nasze pierwsze lądowanie. Po śniadaniu ubieramy się w wodoodporne spodnie i kurtkę, kalosze oraz kamizelkę ratunkową. Następnie idziemy na pokład 3, na którym ustawiła się już kolejka do zodiaków. Tutaj jest także tablica na której każdy pasażer ma swoją zakładkę. Przed wejściem do zodiaka trzeba ją przewrócić na drugą stronę (czerwoną), co jest informacją, że nie ma nas na pokładzie statku. Wchodzimy do zodiaków po 10 lub 11 osób plus sternik. Obsługa podaje rękę każdemu wsiadającemu do zodiaka i zawsze należy tą pomoc zaakceptować. Wczoraj nas nauczono, że nie chwytamy za dłoń, ale pod łokciem, dzięki czemu taki uchwyt będzie bardziej stabilny.
Po kilku minutach dopływamy do wyspy West Point, gdzie czekają na nas Kicki i Theis, którzy są właścicielami całej lub części tej wyspy. Nasz przyjazd został wcześniej uzgodniony przez radio a oni zarobią na nas jakieś pieniądze. Wyspa jest pokryta głównie krzakami i trawą, jak u nas w wyższych partiach gór. Nic w tym dziwnego, bo jesteśmy w środku lata a na zewnątrz jest tylko 7°C. Idziemy na zachodnią część wyspy, gdzie znajduje się kolonia 2000 albatrosów czarnobrewych (black-browed albatross) i pingwinów skalnych (rockhopper penguin). Przewodnicy prosili nas, żeby zachować odległość pięciu metrów od zwierząt, ale właściciele wyspy zachęcają nas, żeby podejść dużo bliżej. Na wyspie nie ma drapieżników, dlatego zwierzęta nie boją się także ludzi i możemy do nich podejść na odległość ręki. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że możemy obserwować zwierzęta w ich naturalnym środowisku. Przez dłuższy czas przyglądamy się pingwinom skalnym. Tak nam się tu podoba, że moglibyśmy tu zostać przez kilka godzin. Z tej strony wyspy wieje bardzo mocny wiatr, co tłumaczy dlaczego lepiej było wylądować na wschodzie i przejść pieszo około 2 km. Pogoda jest bardzo zmienna: chmury, po nich wychodzi słońce, następnie zrywa się wichura i zaczyna padać deszcz. Część ludzi przestraszona deszczem wyrusza w drogę powrotną. Jednak deszcz szybko mija a my jeszcze spędzamy około pół godziny obserwując albatrosy i pingwiny skalne. Najbardziej urokliwe są młode albatrosy i pingwiny, które urodziły się w tym roku. Z wiatrem pchającym nas w stronę statku wracamy nawet szybciej niż przyszliśmy. Na statek wracamy ostatnim zodiakiem. Statek nie może odpłynąć, bo kilka osób zapomniało przewrócić czerwoną zakładkę na drugą stronę. Po wezwaniu numerów pokoi przez głośniki osoby te naprawiają swój błąd i okazuje się, że wszyscy są na pokładzie.
Mieliśmy już dzisiaj tyle atrakcji a po obiedzie czeka nas kolejne lądowanie, tym razem w Port Egmont na Saunders Island. Tutaj oglądamy ruiny domów zbudowanych przez pierwszych osadników przybyłych tu w 1755 roku. Następnie idziemy na wzgórze, z którego jest dobry widok na całą zatokę. Roślinność na wyspie jest podobna do West Point Island, ale tutaj ziemia jest czarna jak smoła przez co wyspa wydaje się mroczna. Wracamy inną trasą, wzdłuż plaży, obserwując po drodze różne ptaki. Następnie ubieramy kamizelki ratunkowe, wsiadamy do zodiaka i po kilku minutach jesteśmy z powrotem na statku. Wzdłuż północnego wybrzeża Falklandów płyniemy w kierunku Stanley, stolicy Falklandów.