<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


2011-11-20 Tofo Beach -> Vilanculo (12447 km)

O 6:00 wychodzimy z Fatimy i miejscowym autobusikiem jedziemy do Inhambane. Tam idziemy do portu, skąd odpływają łódki do Maxixe. Kapitan chce nas naciągnąć na dodatkową kasę za bagaże, ale się nie zgadzamy. Po przepłynięciu portu od razu znalazł się miejscowy chłopak, który mówił, że chapa do Vilanculo jest już prawie pełna i że nas do niej zaprowadzi. Rzeczywiście minibusik był prawie pełny, siedziała w nim nawet para Włochów, ale kierowca chciał dodatkowe 75 MZN za każdy plecak. Po targach zapłaciliśmy po 50 MZN, ale i tak to wymysł jedynie dla turystów. Mozambijczycy przewożą wszystko i nic za to nie płacą.



Zdjęcia z plaży w Vilanculo.


W Vilanculo zostaliśmy w Zombie Cucumber Backpackers – miejsce nam się bardzo podobało. Domek mieliśmy czyściutki, w o wiele lepszym standardzie niż ten w Fatima’s Nest. Na miejscu jest również mały basen i można coś zjeść. Niestety mapka z LP jest bardzo kiepska i początkowo mieliśmy duży problem, żeby odnaleźć to miejsce. Ostatecznie miejscowy chłopak zaprowadził nas na miejsce. Z Vilanculo chcieliśmy popłynąć na 2-dniowy rejs po Bazaruto. Jednak po przemyśleniu wszystkiego (a w szczególności faktu, że i tak śpi się na lądzie a nie na wyspie i to pod namiotami bez moskitiery) stwierdziliśmy, że lepiej będzie jak weźmiemy dwie osobne wycieczki: jedną na Magaruque a drugą na Bazaruto i Benguerę. Nie jest to niestety tania impreza, ceny są prawie dwukrotnie wyższe od tych sprzed 3-4 lat. Wycieczkę wykupiliśmy w Zombie z lokalną firmą Amor do Mar. Wieczorem przeszliśmy się jeszcze do Baobab Beach Backpackers na kolacje i okazało się, że znajdująca się tam firma organizująca wycieczki ceni się jeszcze bardziej. Zadowoleni, że nie przepłaciliśmy poszliśmy spokojnie spać.


<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>