O świcie dotarliśmy na granicę. Musieliśmy bardzo szybko załatwiać wszystkie formalności, bo nie mieliśmy wizy do Mozambiku a jak nas poinformowano przy wsiadaniu do autobusu, nikt na nas nie będzie czekał, jeśli urzędnicy będą się grzebali z jej wyrobieniem. Rzeczywiście wyrobienie wizy trwało ponad godzinę i było raczej nieprzyjemnym przywitaniem ze strony urzędników w Mozambiku. Nie dość, że działali opieszale, to jeszcze nie chcieli nam wydać reszty z pieniędzy, które daliśmy na wizę a nie mamy w zwyczaju zostawiać napiwków w wysokości 15 USD za wyrobienie wizy. Na szczęście na granicy był bankomat, więc wypłaciliśmy meticale i nimi zapłaciliśmy za drugą wizę.
Po dotarciu do Maputo zakwaterowaliśmy się w Base Backpackers i od razu mogliśmy odczuć, że ceny z przewodnika, który był wydany rok temu są zupełnie nieaktualne. Noclegi w całym Mozambiku były o 50-100% droższe niż te podane w LP. Szybko wzięliśmy prysznic i poszliśmy zjeść wczesny obiad. Potem poszliśmy do notariusza wyrobić potwierdzoną notarialnie kserokopię paszportu i wizy. W żadnym innym kraju, w którym byliśmy nie było takich zaleceń, ale ponieważ procedura była krótka i prawie darmowa (5 MZN/os.), więc postanowiliśmy dla świętego spokoju wyrobić sobie tą kserokopię, żeby w razie kontroli nie oddawać skorumpowanej policji naszych paszportów. Po południowej drzemce poszliśmy na walking tour opisany w LP. Z wszystkich odwiedzonych miejsc najbardziej podobał nam się dworzec kolejowy oraz żelazny dom (iron house). W muzeum narodowym sztuki można zobaczyć kolorowe obrazy miejscowych malarzy, fotografie i rzeźby. Wieczorem rozmawialiśmy przy kolacji ze starszym Anglikiem, który podróżuje każdego roku przez 6 miesięcy na rowerze po różnych kontynentach oraz z sympatyczną parą polsko-hiszpańską.