Przed 7 wyjechaliśmy z Kasane w stronę Khama. Po drodze spotkaliśmy jeszcze duże stado słoni, które szukały pożywienia przy drodze oraz przejechaliśmy przez Francistown, drugie największe miasto Botswany. Jakoś tak dziwnie było wjechać do tak dużego miasta (około 150 tysięcy osób), pierwszy raz od miesiąca, gdy byliśmy w Kapsztadzie. Poza tym po drodze przez kilkaset kilometrów nie ma nawet większych wiosek, więc kontrast był większy.
Do Khama dojechaliśmy około 16. Zakwaterowaliśmy się na kampingu (ledwo można było tam dojechać samochodem osobowym, choć w LP pisali, że można spokojnie przejechać po całym parku zwykłym samochodem) i pojechaliśmy na safari organizowane przez park (co okazało się dobrym pomysłem, bo na pewno szybko byśmy się zakopali). Byliśmy ciekawi, czy w parku zobaczymy nosorożce, które są flagowym zwierzęciem tego miejsca (to tu przywieziono ostatnie cztery nosorożce jakie żyły na wolności w Botswanie, aby się rozmnażały i żeby można było przywrócić te zwierzęta w tym kraju). Park jednak jest niewielki i spotkanie tych olbrzymów nie jest takie trudne. W sumie widzieliśmy pięć białych nosorożców, w tym małego, miesięcznego z matką i ojcem. Poza tym w parku można oglądać również inne zwierzęta. Wieczorem dogadaliśmy się jeszcze z innymi turystami, że nas zabiorą swoim samochodem na poranne safari. Podobnie jak w Moremi kamping nie był odgrodzony żadnym płotem od zwierząt.