O świcie wyruszyliśmy oglądać zwierzęta. Udało nam się wytropić lwy (wydawały takie same odgłosy jak poprzedniej nocy), ale niestety naszym samochodem nie mogliśmy do nich podjechać, bo trzeba było przejechać przez wodę (do tego podobno są lepsze samochody z silnikiem diesla). Widzieliśmy także żyrafy, antylopy, w tym pierwszy raz waterbucki, zebry, hipopotamy, bawoły, guźce, słonie, sępy i strusie. Około południa zrobiliśmy sobie przerwę na obiad a następnie pojechaliśmy szukać kolejnych zwierząt. Oczywiście zależało nam najbardziej na dużych kotach, z których słynie ten park. Po drodze przebiliśmy oponę, ale jej zmiana poszła sprawnie. Przy okazji dowiedzieliśmy się, że ludzie z innych samochodów widzieli tego samego dnia lwy.
Około 15:00 byliśmy już prawie zrezygnowani i jechaliśmy już w stronę wyjazdu z parku. Wtedy Keone zatrzymał się, długo patrzył się w jedną stronę a następnie powiedział, że pod krzakami, na wprost nas, siedzi lampart. Niestety nikt z nas nic nie widział, myśleliśmy nawet, że przewodnik, wiedząc jak nam zależy na zobaczeniu lamparta się z nas nabija. Wzięliśmy jednak lornetki i wtedy zobaczyliśmy, że naprawdę pod krzakiem kilkadziesiąt metrów od nas siedzi lampart. Przewodnik powiedział nam, żebyśmy zrobili zdjęcia lamparta z daleka, bo może uciec. Potem Keone podjechał bliżej, ale lampart był częściowo zasłonięty krzakami. Potem jeszcze okrążyliśmy krzak i podjechaliśmy na odległość dwa metry od lamparta. Jest to naprawdę piękne zwierzę a oglądanie go z tak bliskiej odległości dało nam niesamowitą satysfakcję. Niestety nie mogliśmy zbyt długo tam zostać, bo teoretycznie nie wolno zjeżdżać z wytyczonych w parku dróg. Samochód do końca wyprawy spisywał się znakomicie.