O 8:30 wyjeżdżamy na Ferrari Safari do Moremi GR - jak to nazwał nasz przewodnik - z powodu prędkości, jakie osiągał na szutrowych drogach (do 80 km/h). Trzeba przy tym dodać, że był to otwarty samochód przystosowany do safari więc fryzury mieliśmy świetne po takiej podróży. Po drodze zrobiliśmy jeszcze szybkie zakupy i o 12 wjechaliśmy do parku. Przy wjeździe do parku była tablica z wypisanymi ostatnimi najlepszymi miejscami, gdzie można oglądać zwierzęta. Dużo osób wypisywało lwy i lamparta w okolicach trzeciego mostu (Third Bridge) i laguny Xini (Xini Lagoon). Nikt z naszej czwórki jeszcze nie widział lamparta, więc bardzo chcieliśmy go zobaczyć. Mimo niesprzyjającej pory po drodze zobaczyliśmy siedzące żyrafy, wielkie (ponad 100 sztuk) stado słoni, dużo przeróżnych ptaków i antylop, w tym tsesseebe, impale, kudu, a także duże stado bawołów oraz hipopotamy. Te ostatnie bardzo chcieliśmy zobaczyć z bliska, co nie było nam dane w Etoszy i na rejsie mokoro. Nasze życzenie zostało dość szybko zrealizowane, gdy w oczku wodnym zobaczyliśmy około dwudziestu kąpiących się hipopotamów i przez dłuższą chwilę przyglądaliśmy się tym olbrzymom. Widzieliśmy także jednego hipopotama spacerującego po pobliskich zaroślach. Gdy podjechaliśmy do niego bliżej hipopotam zaczął na nas biec, ponieważ odcięliśmy mu dostęp do wody, w której jest bezpieczny. Gdy odjechaliśmy zatrzymał się a później wbiegł pędem do wody i przyglądał się nam już z bezpiecznej odległości.
Niestety trochę później (około 16:00) zepsuł się nam samochód (nie można było go odpalić) i niestety nie pomogły próby odpalenia go na popych. Nawet kierowca innego samochodu próbował nam pomóc, biorąc nas na hol, ale nic to nie dało. Nasz przewodnik, Keone¸ miał telefon satelitarny i rozmawiał z mechanikiem w Maun. Tak się dowiedział, że jakaś część się rusza i dlatego silnik nie może się odpalić. Wtedy Przemek zaproponował, że może pożyczyć Kropelkę do przyklejenia tej części. Ku naszemu zdziwieniu po chwili od zastosowania kleju, samochód odpalił bez problemu. Był już zmierzch więc szybko musieliśmy dotrzeć do naszego miejsca kampingowego, które było bardzo daleko (około 20-30 km). Jechaliśmy szybko i możemy powiedzieć, że mieliśmy kolejny raz Ferrari Safari tyle że nocą. Po drodze widzieliśmy słonie, żyrafy i antylopy, które płoszyły się na widok światła bijącego od naszego samochodu. Przejazd przez trzeci most (a w zasadzie złączone drewniane belki leżące w wodzie mające zapobiec naszemu utonięciu) nocą był kolejnym doświadczeniem dla ludzi o mocnych nerwach.
Kiedy już dotarliśmy na miejsce i rozbiliśmy namioty Keone rozpalił ognisko, pouczył nas jak mamy się zachowywać kiedy jakieś zwierzę zbliży się do naszego miejsca kampingowego, opowiedział historię o tym, jak kilka lat temu nocą hieny zjadły chłopca w tym parku i poszedł pieszo do strażnika parku zarejestrować nas i usprawiedliwić nasz późny przyjazd (jazda po zmroku jest zabroniona w parku). Trzeba dodać, że pole namiotowe było bardzo prymitywne a w zasadzie było to po prostu wyznaczone miejsce pod drzewem, gdzie można było się rozbić. Nie było tam ani dostępu do wody, ani prądu, tym bardziej więc nie było tam żadnych pryszniców ani wc. Ledwo zjedliśmy kolację wspominając nasze przygody oraz podsumowując nasze SuperGlue Ferrari Safari kiedy nagle usłyszeliśmy jakieś ryki. Według instrukcji Keone były to odgłosy lwów. Zamarliśmy ze strachu. W zupełnej ciszy i bezruchu nasłuchiwaliśmy dalej. Niestety te same odgłosy się powtarzały. Początkowo nie wiedzieliśmy czy iść do namiotu, który wydawał się najlepszym schronieniem, czy też pozostać w bezruchu i w razie bezpośredniego spotkania z lwem patrzeć mu w oczy, co podobno chroni przed atakiem. Po kilku minutach strachu posprzątaliśmy jednak nasze krzesełka i poszliśmy ostrożnie do namiotów. Jeszcze długo tej nocy nie mogłam zasnąć, bojąc się, że ktoś może nas jednak zaatakować.