Umówiliśmy się z jednym taksówkarzem, że przyjedzie po nas o 5:00, ponieważ przed 6:00 musimy być na lotnisku. Gdy wyszliśmy z hotelu okazało się, że taksówkarz spał w taksówce przed naszym hotelem wraz ze swoim kolegą. Wyglądało jakby spędzili tu całą noc, w samochodzie wielkości naszego małego fiata.
Na lotnisku spotykamy kilkudziesięciu turystów czekających na otwarcie lotniska. Terminal domestic jest malutki. Otwierają go o 6:00, dostajemy karty pokładowe i czekamy na wylot o 6:30. O tej samej godzinie startują przynajmniej trzy samoloty. Są to małe 16 osobowe samoloty typu Dornier. Lot do Lukli trwa tylko 45 minut, po lewej stronie oglądamy Himalaje. Nie są one pod nami, ale obok nas, na tej samej wysokości, na której leci samolot. Przed lądowaniem wlatujemy w przełęcz miedzy dwoma górami i wygląda jakbyśmy mieli się rozbić. Siedzimy blisko pilotów, dlatego widzimy przed nami bardzo krótkie lotnisko, bo widać jednocześnie jego początek i koniec. Lądowanie trwa kilka sekund, po czym samolot musi skręcić w prawo, bo na końcu pasa startowego jest ściana. Po wylądowaniu widzimy, że lotnisko jest pod górkę i jest to jedno z najkrótszych lotnisk na świecie (530m).
W Lukli spotkamy naszego tragarza o imieniu Tilachah. Jest to młody chłopak, który mieszka kilka dni pieszo od Lukli. W domu jego brata jemy śniadanie i około 8:00 wyruszamy na trekking. Pierwszy dzień jest łatwy bo mamy jedynie z Lukli (2800 m.n.p.m.) zejść do Phakding (2600 m.n.p.m.). W Phakding jesteśmy około południa. Na dzisiaj mamy już wolne, więc robimy sobie drzemkę, jemy obiad i wychodzimy na spacer na pobliskie wzgórze.