SeaWorld również okazał się strzałem w dziesiątkę. Z pewnością jest to park rozrywki dla miłośników morskich stworzeń. Ale właśnie obecność tak wielu niespotykanych zwierząt, jak np. manaty, białugi, morsy czy też przeróżne odmiany płaszczek i rekinów (np. o ubarwieniu jak leopard czy czarne w białe groszki) czyni go wyjątkowym. Największą zaletą jest możliwość oglądania zwierząt nie tylko z góry, ale także od dołu, przez duże szklane szyby.
Obowiązkowym punktem programu są wszystkie przedstawienia, na czele z przepięknym Shamu: Believe, w którym występują orki. Łzy płyną ze wzruszenia kiedy się ogląda, co te mądre i niesamowite zwierzęta potrafią uczynić. Do tego piękna muzyka i film w tle. Naprawdę nic więcej do szczęścia nie potrzeba. Muszę przyznać, że bardzo podobał mi się również pokaz Pets Ahoy mimo, że występowały w nim domowe zwierzątka jak psy czy koty, to jednak był bardzo śmieszny. Na terenie parku znajduje się także kilka rollercoaster’ów, z najnowszym w kształcie płaszczki – Manta. Różni się od innych pozycją w jakiej się jedzie. Właściwie to jedzie się zawieszonym niczym nietoperz.
Około godz. 17, kiedy zostały nam jeszcze dwie atrakcje, była awaria prądu. Powiedziano nam, że dzisiaj tego nie naprawią, więc pojechaliśmy na północ. Wieczorem widzieliśmy słynny niebieski most w Jacksonville, gdzie także nocowaliśmy. Nie chcieliśmy zostawać w Orlando na weekend, gdyż spodziewaliśmy się większych tłumów w parkach.