Śniadanie jemy w tej samej restauracji, co wczoraj. Następnie szukamy marszrutki do Balakan, ale chyba niedawno odjechała, więc bierzemy dość tanie taxi. Stąd już nie ma innego transportu, więc bierzemy kolejne taxi na granicę. Tutaj chowamy głęboko nasz przewodnik, który zawiera także opis Armenii, co może być powodem jego konfiskaty. Przekroczenie granicy zajmuje około pół godziny. Wiza jest darmowa.
Ku naszemu zaskoczeniu nigdzie nie ma kantorów lub koników, żeby wymienić pieniądze. Z granicy też nie ma transportu, więc bierzemy taxi, które zawozi nas do banku. Wymieniamy dolary, ale azerbejżańskich manatów nie przyjmują. Dowiadujemy się, że manaty trzeba było wymienić w Balakan. Teraz konik proponuje kurs 1.55 przy oczekiwanym 1.72. Szkoda, że nie znaleźliśmy nic o wymianie pieniędzy w przewodniku.
Od godziny 10:00 (w Azerbejdżanie 11:00) do 12:00 czekamy na wyjazd marszrutki do Telavi. Nie tak łatwo ją znaleźć, bo w Gruzji jest inny alfabet, nie podobny do niczego. Na szczęście większość liter ma swoje łacińskie odpowiedniki i można się jakoś połapać. Do Telavi jest tylko 80-100 km, ale przejechanie tego dystansu zajmuje nam około cztery godziny. Po znalezieniu noclegu jemy obiadokolację, po której Dominik ma kłopoty żołądkowe (przez kołduny). Nasz wniosek jest taki, żeby uważać na gotowane mięso, bo z pieczonym nie było kłopotów. Jest już za późno, żeby zwiedzać, więc idziemy na targ kupić owoce. Jest godzina 17:00 a słońce grzeje jeszcze tak mocno jak w Polsce w sam środek dnia.