Po śniadaniu jedziemy becakiem (tak tu nazywa się riksza, trójkołowy wózek napędzany siłą nóg) do Kratonu, pałacu sułtana. Pałac składa się z małych, parterowych zabudowań oraz dużej ilości otwartej przestrzeni. Nie wygląda zbyt okazale, ale w środku znajduje się wiele różnych pamiątek związanych z sułtanem i jego rodziną. Sułtan nie nosi korony, ale za to ma sztucznie wydłużone, odstające uszy, co pewnie jest znakiem szlachectwa. Jednej z części pałacu nie wolno zwiedzać i podobno tam mieszka obecny sułtan.
Następnie jedziemy autobusem nr 4 na dworzec autobusowy, skąd jedziemy do Prambanan. Po 45 minutach jesteśmy na miejscu. Około 15 minut idziemy do bramy wejściowej. Kupujemy bilety i idziemy zwiedzać. Prambanan to kompleks bardzo starych hinduskich świątyń. Architektonicznie przypomina nam trochę Angor Wat, które jest dużo większe. Świątynie zostały częściowo zniszczone podczas trzęsienia ziemi w 2006 roku. Wcześniej można było chodzić między budowlami, ale obecnie wszystko jest ogrodzone i można oglądać tylko z daleka. W powrotną stronę mamy pecha, bo trafiamy na autobus, który jedzie dłuższą drogą do Yogjakarty i zatrzymuje się we wszystkich wioskach. Pytaliśmy pasażerów, czy to dobry autobus, ale nikt nie znał angielskiego. Po półtorej godziny jesteśmy w Yogjakarcie, skąd łapiemy kolejny autobus do Borobuduru. Jedziemy tam godzinę i 10 minut i boimy się, że możemy nie zdążyć. Na miejscu bierzemy becaka, aby nie szukać drogi i żeby było szybciej. Jesteśmy o 16:50, czyli 10 minut przed zamknięciem kasy.
Borobudur to buddyjska świątynia z dziewiątego wieku. Na szczycie znajdują się 72 dzwony (stupy), w których zamknięte są posągi siedzącego Buddy. Jedna ze stup jest odsłonięta pokazując postać siedzącego Buddy. Świątynia robi na nas ogromne wrażenie, zwłaszcza, że jesteśmy tu na zachód słońca. Po zachodzie słońca strażnicy wyganiają wszystkich turystów. Na dworcu autobusowym okazuje się, że nie ma już autobusów do Yogjakarty. Miejscowi proponują nam podwiezienie nas dwoma motorkami do skrzyżowania z główną drogą i złapanie dla nas autobusu. Okazuje się, że nie mamy wyjścia i po uzgodnieniu ceny zgadzamy się. Łapiemy autobus do Yogjakarty, gdzie sytuacja się powtarza, bo nie jeżdżą już miejscowe autobusy. Taksówkarz chce za dużo, więc znowu jedziemy dwoma motorkami do naszego hotelu. Mogliśmy kupić w biurze turystycznym wycieczkę do Prambanan i Borobudur, która była w podobnej cenie jak podróżowanie na własną rękę, ale za późno wstaliśmy. Kupujemy za to wycieczkę (z jednym noclegiem) na wulkan Bromo, z transferem na Bali w drodze powrotnej.