Wstajemy o 7:00, bo o 7:50 ma być shuttle na lotnisko z przystanku obok naszego hostelu. Po 40 minutach czekania idziemy na Kings Cross, gdzie jest główny przystanek shuttle. Około 8:40 łapiemy shuttle, ale okazuje się, że jeździ on jeszcze odbierać ludzi, których później rozwiezie na lotnisko. Na lotnisku jesteśmy dopiero około 9:40. Myśleliśmy już, że nie zdążymy na samolot o 10:35, ale okazało się, że źle przeczytaliśmy godzinę odlotu i odlot jest o 11:30. Mamy jeszcze czas na śniadanie, przeczytanie kilku informacji o Singapurze i skorzystania z darmowego internetu. Tym razem lecimy Singapore Airlines. Zadziwiają nas stewardesy, noszące ładne, stylowe, azjatyckie ubrania oraz obsługa. Pierwszy raz w samolocie (i to w ekonomicznej klasie) dostajemy kartę dań z trzema zestawami obiadowymi do wyboru i wyborem napoi. Panie podczas lotu kilka razy pytają nas, czy nie chcemy czegoś do picia. Może to dlatego, że samolot jest w połowie pusty. Jedzenie jest całkiem niezłe, jak na samolot. Na deser dostajemy loda Solero z Algidy. Każdy fotel ma też własny telewizorek, na którym można oglądać różne filmy. Wyglądamy też przez okno, bo jest super widoczność. Australia z góry to czerwona ziemia, pustynie, rzeki i brak jakichkolwiek miast. Później lecimy na Indonezją. Widzimy wyspę Bali z wulkanem Gunung Agung, gdzie będziemy za miesiąc. Przed Singapurem przekraczamy samolotem równik.
W Singapurze jedziemy metrem do centrum, na Lavender Station, z okolic której będziemy jechać do Malezji. Zostawiamy plecaki w firmie przewozowej, idziemy na obiad, kupujemy owoce. Jak byliśmy tu trzy lata temu wydawało nam się bardzo drogo, ale po wyspach Pacyfiku już tak nie jest. O 8:30 wyjeżdżamy luksusowym autokarem, z 26 rozkładanymi siedzeniami do Penang w Malezji. Autobus zarezerwowaliśmy przez internet, miesiąc wcześniej. Na granicy widzimy dziesiątki autobusów jadących z i do Malezji. Drogi w Malezji są super, cały czas jedziemy autostradami. W nocy przejeżdżamy przez Kuala Lumpur.