Wstajemy o 4:00, żeby zdążyć na pierwszy autobus o 4:50 na lotnisko. W dzień nie było tak zimno, ale w nocy jest bardzo zimno. Widzimy za to dużo młodych wracających w letnich strojach z imprez. Dzięki temu, że byliśmy w Nowej Zelandii mniej niż 24 godziny nie musimy płacić departure tax.
Opóźnionym o godzinę samolotem przylatujemy na Vanuatu. Jak na poprzednich wyspach, turystów wita miejscowy zespół muzyczny. Na lotnisku chcemy kupić bilety lotnicze na przeloty na sąsiednie wyspy. Jednak jest niedziela i biuro jest zamknięte. Mogliśmy kupić te bilety w Nowej Kaledonii, ale baliśmy się, że będą droższe. I rzeczywiście udaje nam się znaleźć panią z biura, która sprzedaje nam bilety ze zniżką studencką 25%. Znowu można zabrać tylko 10 kg/os., więc zostawiamy jeden z plecaków w przechowalni na lotnisku. Kilka godzin później wylatujemy opóźnionym o godzinę samolotem Air Vanuatu na wyspę Tanna. Lecimy bardzo wysłużonym ATR-42, który rok temu z powodu usterek był na pół roku wycofany z lotów. Nic dziwnego, bo jest to największy samolot Air Vanuatu (mają jeden tego typu) i będziemy nim lecieć jeszcze 3 razy. Po przylocie okazuje się, że jesteśmy chyba jedynymi osobami, które nie mają zarezerwowanego noclegu. Przyłączamy się do grupy turystów i jedziemy z nimi do Smile Lava Bungalows, prowadzonego przez miejscową rodzinę. Przez ponad godzinę przebijamy się na wschodnie wybrzeże przez szutrowe drogi w dżungli. Dostajemy bardzo prosty domek, w którym światło jest między tylko 18:00 a 19:00.
Jeszcze tego samego dnia idziemy z przewodnikiem (brat właściciela hotelu) i innymi turystami na wulkan Mt Yasur. Pod drzewem, przy drodze prowadzącej na wulkan siedzi człowiek sprzedający bilety. Opłata jest bardzo wysoka a człowiek wcale nie wygląda na biletera. Wszyscy jednak płacą, więc my też. Czujemy, że jesteśmy teraz chyba na największym odludziu podczas naszych wypraw. Wejście na wulkan zajmuje nam około godziny. U podnóża krateru znajduje się skrzynka pocztowa, reklamowana jako pierwsza na świecie poczta na wulkanie. Już od dawna słychać wybuchy wulkanu. Wchodzimy na najwyższą część krateru wulkanu, skąd widać środek krateru i kawałki lawy wyrzucanej kilkadziesiąt metrów w górę, spadające 100 m od nas. Jest tu w sumie około 10 osób, które oglądają wybuchy i czekają na zachód słońca. Po zachodzie słońca widoki są niezapomniane. Większy wybuch wulkanu jest co kilka minut. Czuć wtedy podmuch ciepłego powietrza i widać czerwone fontanny. Byliśmy na wielu wulkanach, ale po raz pierwszy widzimy takie coś. Pomimo tego, że robi się strasznie zimno, siedzimy tu jeszcze 30 minut po zachodzie słońca.
Zejście z wulkanu zabiera nam około 40 minut. Na centralnym placu wioski stoi telewizor, przed którym siedzi połowa mieszkańców wioski. Na kolacje dostajemy ryż, kawałek kurczaka, warzywa i papaję na deser.