<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


2006-08-17, czwartek, Puerto Colombia

Wczoraj w nocy ciężko było zasnąć, bo wiatrak to nie klimatyzacja. Za to jak puścimy wiatrak na maxa to głośno hałasuje i także ciężko zasnąć. Wstajemy o 9:00 rano. Najpierw idziemy na śniadanie (desayuno americano) a później na plażę. Dzisiaj jest dużo mniej ludzi niż wczoraj, może to z tego powodu, że jeszcze nie dojechały autobusy z Maracay. Słońce jest bardzo mocne i trzeba uważać, żeby się nie spalić. Nasz wypoczynek przerywa deszcz, który zaczyna padać koło południa. Chowamy się pod domek ratownika i z kilkoma innymi osobami czekamy aż deszcz przejdzie. W tej temperaturze piasek szybko schnie i możemy wrócić do opalania i kąpania się w wodzie. Po dwóch godzinach znowu zaczyna padać, więc około 15:00 schodzimy z plaży. Wracamy do hotelu na prysznic, przebieramy się i idziemy na obiad do restauracji, w której jedliśmy śniadanie. Zamawiamy cordon blue i spaghetti z pieczarkami. Jedzenie jest wyśmienite. Do tej pory to chyba nasz najlepszy obiad w Ameryce Pd. Na deser zamawiamy soczki. Nie ma tu już koktajli, które piliśmy w Kolumbii. Są tylko soki z ananasa, melona i arbuza. Sok z arbuza jest niedobry, ponieważ jest to arbuz zmielony z pestkami. Po obiedzie kręcimy się po miasteczku i oglądamy zachód słońca w porcie. Szkoda, że nasza plaża jest tak położona, że nie widać z niej zachodu słońca.


Zdjęcie z Playa Grande i zachód słońca w porcie.


<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>