<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


2006-08-16, środa, Maracay->Puerto Colombia (km 16060)

Dojeżdżamy koło 8:00 rano do Maracay. Jesteśmy trochę niewyspani, bo w nocy leciały dwie bajki (Brother Bear i o jakimś ogierze). Bajki były fajne, ale skończyły się o 2:00 w nocy. Na dworcu kupujemy bagietki z serem i szynką na gorąco. Wreszcie jakieś dobre, konkretne śniadanie. O 8:30 ustawiamy się w kolejce na autobus do Puerto Colombia, gdzie zamierzamy spędzić tydzień na plaży. Przyjeżdża jeden autobus, ale odjeżdża bez nas. Ledwo mieścimy się do następnego autobusu, który odjeżdża o 9:30. Najpierw jedziemy godzinę serpentynami pod górę. Zakręty są tak wąskie, że autobus musi zawracać. Następnie jedziemy półtorej godziny w dół. Jest już południe. Tani i dobry hotel polecany przez nasz przewodnik jest już zajęty (zarezerwowany na kilka dni z góry). Magda zostaje z plecakami a ja chodzę po całym miasteczku szukając hotelu. Dzisiejszy wybór jest ważny, bo możemy w tym hotelu zostać kilka nocy. Decydujemy się na Hotel Bahia. W pokoju mamy tylko wentylator, bo pokoje z klimatyzacją były trzy razy droższe.


Zdjęcia z Playa Grande.


Następnie idziemy na Playa Grande. Jest tam dosyć daleko od hotelu, ale z wszystkich hoteli jest daleko do plaży. Jak ktoś chce być blisko plaży to musi tu przyjechać z namiotem. Przy drodze na plażę są restauracje i inne sklepiki. Sama Playa Grande jest bardzo ładna. Jest szeroka, długa, w kształcie rogala z dużą ilością palm. Tak jak w Kolumbii, fale są tu bardzo wysokie. Dlatego na początku plaża jest strzeżona i jest tu bardzo dużo ludzi. My idziemy trochę dalej, gdzie nie ma tylu ludzi. Około 17:00 schodzimy z plaży i idziemy do restauracji na obiadokolację, na którą jemy szynkę pieczoną. W tym samym czasie zaczyna padać mocny, tropikalny deszcz, który przynosi orzeźwienie. Po 30 minutach deszczu już nie ma a z rozgrzanego asfaltu unosi się para wodna.

<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>