Myśleliśmy już, że góry się skończyły, ale w nocy jechaliśmy górami z ostrymi zakrętami i z przepaściami. Ciężko się było wyspać, pomimo tego, że autobus jest bardzo wygodny. Ma 35 miejsc, zamiast zwykle 45 miejsc, dzięki czemu jest dużo miejsca na nogi. Jest także klimatyzacja, która się tu bardzo przydaje a kierowca jest ubrany w mundur. Jedyny minus to, że na dworcu autobusowym wisiała tabliczka z wszystkimi firmami autobusowymi oraz ilością wypadków, ofiar śmiertelnych i rannych. Nasza firma (Bolivariano) była na szczycie, bo od kwietnia zabiła 3 osoby. Z drugiej strony nie jest to dużo patrząc na wypadki autobusowe w Boliwii. Tylko nie ma tam tabliczek.
Od rana oglądamy bujną roślinność, podobną do dżungli. Pojawiły się także drzewa ipo z kolorowymi liśćmi, które ostatnio widzieliśmy w Brazylii. O 14:30 jesteśmy w Medellin. Nie dość, że jesteśmy w jednym z najbardziej niebezpiecznych krajów świata, czyli w Kolumbii, to jeszcze jesteśmy w stolicy kartelu narkotykowego. W przewodniku wyczytaliśmy, że kartel został już dawno zlikwidowany a Amerykanie szkolą tutejsze wojska w walce z partyzantami (którzy są w górach, na południu kraju). Wysiadając z klimatyzowanego autobusu buchnęło nam ponad 30 stopni. Trochę się zdziwiliśmy, bo jesteśmy na wysokości 1500 m.n.p.m. Okazuje się, że musimy jechać przez całe miasto na dworzec autobusowy północny. Jednak wszystko jest dobrze zorganizowane, bo spod dworca odjeżdża bezpośredni busik. Medellin to duże (jak Warszawa), nowoczesne miasto, w którym znajduje się Catedtal Metropolitana, jeden z najwyższych budynków z cegły na świecie. Na dworcu północnym chcemy kupić bilety do Cartageny. Okazuje się, że przed samym wyjazdem kierowcy autobusów chodzą po dworcu, próbując znaleźć osoby na wolne miejsca. Dowiedzieliśmy się, że możemy się targować z takim kierowcą. Tak zrobiliśmy i kierowca zaprowadził nas do normalnej kasy, gdzie zapłaciliśmy 25$, zamiast 33$, ile chcieli wcześniej w tej samej kasie. Ponieważ do odjazdu o 17:00 zostało nam niewiele czasu poszliśmy jeszcze na szybki obiad. Przed nami 12-15 godzin jazdy do Cartageny. Po drodze widzimy dużego (cztery razy większy niż te w Polsce), niebieskiego motyla. Jest piękny. Leci przy naszym autobusie. Widzieliśmy takiego motyla wcześniej na targu w Otavalo, ale tamten był martwy i nawet zastanawialiśmy się, czy jest prawdziwy. Wieczorem mamy dłuższy postój na jedzenie. Oprócz szaszłyku z kurczaka nic ciekawego dla nas nie ma.
<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>