O 6:00 jesteśmy w La Paz. W ciągu 20 godzin jazdy wjechaliśmy z wysokości 400 m.n.p.m. na wysokość 4000 m.n.p.m. Jest to chyba głównym powodem złego samopoczucia Magdy (choroba wysokościowa). Przez te kilka dni odzwyczailiśmy się od dużych wysokości.
Jedziemy na Cementerio, bardzo niebezpieczną dzielnicę La Paz. Stąd chcemy jechać do Tiahuanaco a później do Copacabany. Dowiadujemy się, że dzisiaj są blokady na drodze do Copacabany i nie ma przejazdu do Copacabany. Jednak możemy zwiedzić najsławniejsze ruiny w Boliwii, czyli Tiahuanaco (Tiwanaku). Znowu wyjeżdżamy z La Paz. Wjeżdżamy na szczyt doliny, z której jest doskonała panorama na miasto a w tle ośnieżone szczyty gór. W Tiahuanaco jesteśmy po 8:00, ale musimy czekać do 9:00 na otwarcie. W tym czasie idziemy na miasto zjeść śniadanie. Dowiadujemy się także, że rzeczywiście są na dzisiaj planowane blokady, ale możemy dojechać do Copacabany przez Peru. Moje samopoczucie też się pogarsza, chyba mnie też dopadła choroba wysokościowa. Dodatkowo okazuje się, że wstęp na ruiny podrożał trzykrotnie do 10$.
Zwiedzamy ruiny, które przy np. ruinach w Meksyku, są bardzo słabe. W zasadzie jest tylko brama słońca, jeden fajny, duży posąg i świątynia. Większość fajnych rzeczy jest wywiezionych do muzeum, które znajduje się przy wejściu. W muzeum, które zwiedzaliśmy później, jest już trochę ciekawych posągów i rzeczy z wykopalisk. Za to nie można robić zdjęć. Najciekawsze były stoiska archeologiczne, w których ludzie ręcznie kopią i przesiewają piasek. Archeolog zawsze bardziej kojarzył nam się z pędzelkiem niż łopatą, ale widocznie tu są inne standardy. W Tiahuanaco spotkaliśmy także trzech Polaków, którzy przyjechali do Boliwii kręcić jakiś reportaż dla telewizji.
Przed 12:00 wyjeżdżamy współdzieloną taksówką do Desguadero, granicy z Peru. Z La Paz do Peru jest asfaltowa droga. Jedziemy osobową toyotą kombi, jadąc chwilami aż 150 km/h. Odwykliśmy od takich prędkości. Dwie kobiety jadą w bagażniku, z jednym z naszych plecaków na kolanach. Nie skarżą się, widocznie to normalne. Koniec drogi jest trochę niebezpieczny, bo wszyscy miejscowi wysiedli a my zostaliśmy sami w taksówce wiedząc, że między La Paz a Copacabaną porywają turystów.
Przekraczamy na pieszo granicę i już jesteśmy w Peru. Wymieniamy trochę pieniędzy i jedziemy busikiem do Chaua-Chaua, skąd mamy kolejny busik do Yunguyo, na granicy z Boliwią. Na granicy mamy problem, bo mamy peruwiańską pieczątkę z dzisiaj a podobno trzeba przebywać w Peru przynajmniej 24h. Boliwijczycy, którzy podróżują tak jak my, zostają przepuszczeni. Ale oni nie mają paszportu, tylko dowody osobiste, bez pieczątek w środku. Po 15 minutach próśb peruwiański celnik wypuszcza nas z Peru i jesteśmy znowu w Boliwii. Bierzemy kolejny busik i po przejechaniu 18 km jesteśmy w Copacabanie, mieście nad jeziorem Titicaca. Zatrzymujemy się w dość drogim jak na Boliwię Hotelu Mirador, który ma rewelacyjny widok z okna na jezioro. Hotel jest luksusowy i na razie najlepszy w jakim byliśmy podczas tej podróży. W cenie mamy nawet śniadanie. Następnie idziemy na miasto i jemy pizzę na kolację. Wciąż źle się czujemy, a ja nawet w nocy mam dreszcze.
<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>