Wstajemy wcześnie rano, bo podobno wtedy najlepiej oglądać słynne 7 kolorowe skały. Jesteśmy nawet trochę za wcześnie i mamy czas na znalezienie dobrych miejsc do robienia zdjęć. Około 9:00 widzimy pierwsze promienie słońca wychodzące zza okolicznych skał. Widok jest naprawdę ładny. Dobrze, że byliśmy tu wcześniej, bo pojawia się coraz więcej turystów, łącznie ze szkolną wycieczką. Przed 10:00 idziemy po plecaki i po 10:00 odjeżdżamy autobusem do Tilcara. Stąd mamy o 11:00 kolejny autobus. Tym razem jedziemy prosto do La Quiaca, na granicy argentyńsko-boliwijskiej. Po drodze zaczyna się pustynia, jest sucho, pasą się jedynie lamy. Pierwszy raz w życiu widzimy znak drogowy uwaga lamy. Po drodze mijamy także znak informujący o przekroczeniu zwrotnika koziorożca. Wjeżdżamy powoli coraz wyżej, aż na wysokość 3840m. Na zewnątrz jest bardzo zimno, pojawiają się miejsca pokryte lodem. Jak się okaże później, cały następny tydzień spędzimy na podobnych wysokościach.
Na dworcu autobusowym w La Quiaca kupujemy jeden z najtańszych w życiu (50 gr) świeżych soków pomarańczowych. Następnie idziemy na granicę i już jesteśmy w Boliwii, chyba najbiedniejszym kraju Ameryki Południowej. Przestawiamy zegarki o godzinę do tyłu i wymieniamy pieniądze. Wiemy, że najlepszym środkiem transportu do Uyuni jest pociąg, ale podobno są strajki i pociąg nie jeździ. Musimy jechać autobusem do Tupizy (a stamtąd do Uyuni). Jest to bardzo ciężka droga, bo w Boliwii nie ma asfaltu. Dodatkowo dostaliśmy miejsca z tyłu, gdzie więcej trzęsie a przez szpary w oknach przedostaje się pył. Przypomina nam się podróżowanie autobusami w Etiopii czy Laosie. Zadziwia nas to, że w naszym autobusie jedzie oprócz nas 6 białych osób, bo odzwyczailiśmy się od widoku białych turystów. Po drodze łapiemy gumę, ale kierowca szybko zmienia oponę. Widocznie ma doświadczenie, bo zdarza się to bardzo często. Te kilka godzin jazdy do Tupizy było gorsze niż 24 godziny jazdy do Foz do Iguacu czy Salty. Około 17:00 jesteśmy na miejscu i okazuje się, że najbliższy autobus do Uyuni jest następnego dnia rano. Boliwia to nie Argentyna czy Brazylia, gdzie autobusy były co godzinę. Prędkość podróżowania też jest dużo niższa, bo jest to średnio 30 km/h.
Zostajemy w hostelu z innymi turystami z naszego autobusu. Oni decydują się kupić wycieczkę na Salar de Uyuni z Tupizy, bo chyba nie mają ochoty na dalszą podróż autobusem. My wiemy, że tu jest dużo drożej niż w Uyuni. W biurze turystycznym udaje nam się nawet stargować do dobrej ceny (90$), ale wyjazd jest pojutrze a wycieczka trwa 4 dni. Postanawiamy jechać do Uyuni, skąd wycieczki trwają 3 dni i są jeszcze tańsze. Później idziemy do restauracji, gdzie zamawiamy bardzo tani zestaw obiadowy z zupą i drugim daniem (zwany w różnych krajach almuerzo, cena, menu del dia lub jeszcze inaczej). Zwykle jest tylko jedna zupa i kilka drugich dać do wyboru. Takimi zestawami będziemy się żywili aż do Kolumbii, czyli prawie półtora miesiąca.
<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>