<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


18.09.2005, niedziela, Lalibela->Dese (km 13450)

Wstajemy zbyt późno i jesteśmy o 5:15 na dworcu autobusowym. Dlatego mamy kiepskie miejsca z tyłu autobusu. Po drodze mamy przystanek w Gashenie, gdzie pijemy herbatkę i jemy śniadanie. Świeże bułki można wszędzie w Etiopii kupić w restauracjach (a raczej jadłodajniach, bo nie są to restauracje naszych standardów). Dodatkowo wozimy ze sobą masło orzechowe i serki topione w kostkach, które są naszym śniadaniem. W tym czasie w naszym autobusie zmieniają koło, które nie wytrzymało trudów podróży. Następny przystanek jest w Woldii, gdzie pijemy świeżo wyciśnięty sok z pomarańczy (tani i bardzo dobry, to nie to co sok z kartonu). Droga, którą jedziemy od Lalibeli, prawie na całej długości nie ma asfaltu.


Już się ściemnia, gdy dojeżdżamy do Dese. Wszystkie hotele, do których idziemy są prawie pełne. Znajdujemy hotel, który jednak jest dość daleko od dworca autobusowego. Niemcy i Izraelczycy idą na internet a my chcemy coś zjeść. W Dese nie ma jednak żadnej restauracji z europejskim jedzeniem. Jest tu za to kilka kawiarni na jednej ulicy. W jednej z nich smażą frytki, więc kupujemy frytki i nasze ulubione soczki.


<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>