Wstajemy wcześnie rano po bardzo źle przespanej nocy, czego powodem jest brak budzika. Komórka, która była naszym budzikiem jest zablokowana. Wczoraj wieczorem próbowaliśmy pożyczyć budzik, ale ciężko było się dogadać. Skończyło się, że obiecali nas rano obudzić, ale oczywiście nikt nas nie obudził.
Wychodzimy z hotelu i widzimy kilkunastu bezdomnych śpiących na ulicy, jeden przy drugim. Równo o 5:00 jesteśmy na dworcu autobusowym. Widząc białych, wpuszczają nas do środka. Inni zostają wpuszczeni o godzinie 5:30, która okazuje się tutejszą porą otwarcia dworca autobusowego. Okazuje się, że autobus do Gaint (kierunek Lalibela) jest pełny. Następny jest jutro, ale my jedziemy do Debre Tabor, gdzie mamy szanse złapać autobus z Bahir Dar lub Addis Adaby do Gaint. Podróż do Gaint jest jedną z najmniej przyjemnych, bo ludzie w autobusie wyjątkowo śmierdzą. Przyzwyczailiśmy się, że higiena w Etiopii nie jest na najważniejszą sprawą, ale ten autobus jest straszny. Pod koniec drogi do Debre Tabor zostajemy wyprzedzeni przez dwa autobusy do Gaint. Na szczęście czekają one na nas na dworcu autobusowym w Debre Tabor. Od Gaint podróżujemy z Joshuą — mężczyzną jadącym do Lalibeli, z którym teraz przesiadamy się do autobusu z Addis Ababy, który jest większy i przez to niby lepszy (mocniejszy). Chwile później pojawia się jeszcze trzeci autobus, z Gonderu. W Gaint jesteśmy koło 15:00. Kupujemy na jutro bilet do Gasheny, z której jest już bezpośredni autobus do Lalibeli. Płacimy jednak za bilet do Woldii, który jest 5 birrów (około 2 zł) droższy, ponieważ kierowca nie chce sprzedać biletu na krótszy dystans i możemy zostać jutro bez transportu (następnego dnia okazuje się, że było to niepotrzebne). Znajdujemy hotel i idziemy z Joshuą do restauracji. Joshua pomaga nam w zamówieniu obiadu, czyli tym razem omletu i gotowanego mięsa. Po obiedzie idziemy na spacer a później wcześnie spać, żeby odespać wczorajszą, nieprzespaną noc.