<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


09.09.2005, piątek, Jinka->Arba Minch (km 11550)

Słyszeliśmy, że do Mago National Park nie można dojechać nawet samochodem terenowym, gdy jest mokro. W Etiopii jest teraz pora deszczowa i prawie codzienni pada (na szczęście w nocy). Tej nocy lało prawie bez przerwy, nawet ciężko było zasnąć, więc stwierdziliśmy, że raczej Amerykanin nie pojedzie oglądać plemię Mursi. Aby nie tracić dnia, spakowaliśmy się i wstaliśmy na autobus o 6:00. Nie mieliśmy możliwości porozmawiać z Amerykaninem, ale stwierdziliśmy, że domyśli się o co chodziło.



Zdjęcia z okolic Jinka.


Autobusowi, którym jedziemy, psują się hamulce, przez co mamy przymusowy postój w jednej z wiosek. Wykorzystujemy ten czas na robienie zdjęć kobietom i dzieciom z plemienia Bana. Wszyscy są tu nauczeni wołać pieniądze od turystów za zdjęcia. Chcemy mieć dobre zdjęcia, więc płacimy za każde zdjęcie około 80 gr. Wolałbym zapłacić jednorazową sumę, coś jak wstęp do wioski Masajów, ponieważ płacenie za każde zdjęcie powoduje, że zdjęcia za pozowane, troszkę sztuczne. Po kilku zdjęciach kończą się nam drobne pieniądze i próbuje wykorzystać duży zoom do robienia zdjęć z ukrycia, z daleka. Mamy tu dużo czasu, ponieważ wyjeżdżamy dopiero po 2h.


Żeby było ciekawiej przed Konso złapaliśmy gumę i straciliśmy kolejne 30 min. Autobus ma dłuższy przystanek w Konso, które jest największym miastem na drodze do Arba Minch. Wszyscy wysiadają z autobusu. Mamy czas aż kierowca wróci, czyli skończy jeść obiad. Niektórzy idą jeść, my zostajemy przy autobusie. Etiopczycy przyglądają nam się z zaciekawieniem. Czujemy się trochę jak okazy w zoo. Najśmieszniejsze dla nas są spojrzenia dwóch przechodzących mężczyzn w spódniczkach. Oni nie są tu atrakcją turystyczną, tylko my :)


Zza szyb autobusu nigdy nie jest nudno. Za Konso oglądamy strumyk, w którym kobiety robią pranie. Widzimy też kilku namydlonych mężczyzn, w samych majtkach, którzy biorą tu kąpiel. Przed zachodem słońca dojeżdżamy do Arba Minch. Jeden z Etiopczyków rozpoznał, że rozmawiamy po Polsku. Mówi, że ma przyjaciół z Polski, z Jeleniej Góry. Dzięki temu dajemy mu się zaprowadzić do hotelu, którego właścicielem jest podobno jego ojciec. Wniosek: warto uczyć się języków :) Arba Minch jest całkiem dużym miastem. Co nas zaskoczyło, są tu latarnie a ulice pokryte są asfaltem, od którego już odwykliśmy :) Wieczorem idziemy na obiadokolację (szukamy czegoś bez indżiry; jemy spaghetti i rybę).


<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>