<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>


07.09.2005, środa, Moyale->Konso (km 11200)

Wstajemy o 4:30 i o 5:00 jesteśmy pod bramą dworca autobusowego. Zajmujemy miejsca w autobusie, ładujemy plecaki na dach i o 6:00 wyjeżdżamy. Daleko nie pojechaliśmy, bo za miastem jest posterunek policji, na którym wszyscy pasażerowie muszą wysiąść z autobusu. Żołnierze szukają w autobusie towarów przemyconych przez granicę. Coś tam znaleźli i wynoszą na posterunek. Wszystko trwa około godzinę i później jedziemy dalej.


Przód autobusu przyozdobiony jest lampkami i religijnymi obrazkami. Wszystko wygląda jak mały ołtarzyk. Przypominają nam się stare dobre czasy Meksyku i Gwatemali, gdzie widzieliśmy podobne ołtarzyki w autobusach. Od razu widać, że jesteśmy w kraju chrześcijańskim.


Przyglądamy się też ludziom. Wcześniej wydawało nam się, że wszyscy Murzyni mają taki sam kolor skóry. Tu widać, że to nie prawda. Etiopczycy nie są czarni, jak ludzie we wcześniejszych krajach, są bardziej brązowi. Prawdopodobnie z powodu wymieszania się Etiopczyków z sąsiadami, którzy w większości są Arabami. Nasze rozmyślania zaczęły się od Etiopczyka — Murzyna, który miał zielone oczy. Jest to raczej niespotykane i ten kontrast bardzo rzuca się w oczy.


O 11:30 jesteśmy w Yabelo. Bierzemy gari (konna taksówka) na przystanek autobusu do Konso, który jest dosyć daleko. Autobus odjeżdża o 13:00, więc mamy dużo wolnego czasu. Idziemy zrobić zakupy i zjeść obiad. Na obiad jemy narodowy przysmak, czyli indżirę (kwaśny placek, w rodzaju naleśnika, ze zboża, które rośnie tylko w Etiopii). Etiopczycy jedzą indżirę na śniadanie, obiad i kolację. Nie jest ona za bardzo smaczna, ale najlepiej podoba nam się cena (80gr i jeszcze kawa gratis :).


Standardowym zachowaniem ludzi w Etiopii, szczególnie dzieci, jak widzą białego turystę jest krzyczenie „you” („ty” po angielsku) lub „farandżi” („obcokrajowiec” po amarycku). Dużo dzieci żebrze też o pieniądze „give me one birr” („daj mi jednego birra” (1 birr=40 groszy)). Nie lubimy dawać pieniędzy, ponieważ nie jesteśmy pewni na jaki cel zostaną one przeznaczone. Niektórzy też nie potrzebują pieniędzy a żebranie traktują jako zawód. Jednak jeżeli ktoś prosi o jedzenie to nie odmawiamy. W Etiopii zaczyna się także zjawisko zwane ceny dla turystów. Niektórzy widząc białego podają cenę nawet dwukrotnie wyższą niż rzeczywista (woda kosztuje 5 birrów; niektórzy chcą od nas 10 birrów, inni 7 lub 6 birrów). Staramy jednak poznać wszystkie ceny i nie dać się oszukiwać.


Od 13:00 siedzimy w autobusie, ale tu jest Afryka i autobus odjeżdża koło 14:00. W autobusie prawie wszyscy żują czat (liście, które zawierają rodzaj narkotyku, nielegalne w większości krajów). Dzisiaj była świeża dostawa i prawie każdy ma swoją siateczkę z liśćmi. Oczywiście współpasażerowie chcą się z nami podzielić, ale nie mamy dzisiaj na to ochoty. Po drodze widzimy bardzo ładne krajobrazy, szczególnie góry. Jedziemy drogą bez asfaltu, po drogach usypanych na zboczach gór. Krajobraz jest zupełnie inny niż w poprzednich krajach naszej wyprawy. Wydaje mi się, że po deszczu taka droga jest nie przejezdna. Już wiemy dlaczego wszyscy piszą, że podróżowanie w Etiopii jest bardzo powolne. Po 17:00 jesteśmy w Konso. O tej godzinie nie ma szansy na transport do Jinka, więc szukamy hotelu i idziemy na kolację.


<< Poprzednia strona | Strona główna | Następna strona >>