Przez całą noc padało, więc z drogi prowadzącej do Underbergu zrobiło się błoto. Jednak nie chcemy tu stracić całego dnia, więc zabieramy się ze Szwedami z naszego hotelu (mają wypożyczonego Opla Corsę, oczywiście z napędem tylko na 2 koła). Mamy kilka kilometrów do miejsca, gdzie zaczyna się asfalt. Na szczęście teraz jest z górki, więc łatwiej przejechać. Szwed jedzie pewnie, ale wolno. Ma doświadczenie z jeżdżeniem po lodzie. Po drodze mijamy samochody, które jechały w drugą stronę, ale nie dały rady podjechać. Tylko samochody z napędem na 4 koła radzą sobie pod górę w tych warunkach. Po pewnym czasie mijają nas Francuzi, którzy także byli w tym samym hotelu. Jadą jednak za szybko i parę minut później widzimy ich zakopanych w błocie. Musimy czekać aż uprzejmy kierowca z samochodu terenowego wyciągnie Francuzów z opresji. Ten kawałek był rzeczywiści trudny do przejechania. Wychodzimy z samochodu, żeby ustalić najlepszą drogę dla naszego samochodu. Dziewczyny zostają w samochodzie. Jesteśmy cali w błocie, jednak dzięki temu udaje nam się przejechać przez wielkie błoto bez kłopotów. Wreszcie pojawia się asfalt. Był to zdecydowanie jeden z najwolniejszych przejazdów w naszym życiu.
Chcemy dostać się do Durbanu (150km od Underbergu), aby wynająć samochód. Szwedzi nie jadą do Durbanu, ale podrzucają nas do Howick. Stąd bierzemy minibusa do Pietermaritzburga, skąd bierzemy kolejnego minibusa do Durbanu. Po południu jesteśmy w Durbanie. Jechaliśmy autostradą, więc przejazd był bardzo szybki. Durban jest jednym z największych miast w RPA. Idziemy do hostelu, który jest dosyć daleko od dworca autobusowego. Następnie zwiedzamy miasto, które jest duże, gwarne. Jest tu kilka domów kolonialnych, ale dużo mniej niż w Cape Town. Miasto zapamiętamy z migdałowców, których piękny, czerwony kolor (liście) rzucał się w oczy w całym mieście.