Ponieważ do Lesotho można dojechać tylko samochodem z napędem na 4 koła, więc jesteśmy zmuszeni liczyć na autostop lub kupić zorganizowaną wycieczkę. Wybieramy to drugie. Jedziemy rano z Sani Pass Lodge do granicy (1950 mnpm), która jest 16 km dalej. Po drodze zatrzymujemy się oglądać kanion oraz stado małp w górach. Jednak jest lekka mgiełka i mamy nadzieję na lepszą pogodę w drodze powrotnej. Po przekroczeniu granicy RPA/Lesotho zaczyna się stromy, kręty 8 km podjazd na szczyt przełęczy Sani (2874 mnpm). Podjazd jest naprawdę niebezpieczny, co widać po szczątkach pojazdów, które mijamy po drodze. W Lesotho odwiedzamy małą wioskę (kilka domów). Jest tu bardzo zimno i ludzie chodzą owinięci kocami. Po raz pierwszy widzimy Murzynów-górali. Zostajemy zaproszeni do jednej z chatek, w której dowiadujemy się o życiu i zwyczajach Basotho, czyli ludzi z Lesotho. W środku jest piecyk, który tworzy dużo dymu, ale nie ma komina. Jest to jeden z głównych powodu, dlaczego Basotho żyją tylko 40-50 lat. Po odwiedzeniu wioski udajemy się na Kotisepola (Czarna Góra) Pass. Według planu mieliśmy wejść tam pieszo, ale przez kiepską pogodę musimy wjechać tam samochodem. Jesteśmy na wysokości 3240 mnpm, najwyżej gdzie byliśmy do tej pory. Kto by uwierzył, że na taką wysokość można wjechać samochodem? Jemy skromny obiad w samochodzie. Gorąca herbatka z butli gazowej smakuje wyśmienicie. Wieje tu tak mocno, że może głowę urwać. Po szybkiej sesji fotograficznej wracamy w stronę przełęczy, ponieważ pogoda zaczyna się pogarszać. Po chwili wszystko jest we mgle, później jest tylko mgła i deszcz. Po drodze wstępujemy do Sani Top Chatlets, który reklamuje się jako najwyższy pub w Afryce. Teraz czeka nas 800m w dół przełęczy. Dobrze, że jeszcze nie ma błota. Porannych zdjęć nie poprawimy, bo teraz nic nie widać. Ponieważ mamy jeszcze dużo czasu do zachodu słońca postanawiamy wysiąść przed Sani Pass Lodge i pójść na pieszo do Mkomazana Waterfall. Lekko kropi, ale wodospad jest całkiem fajny.