Wstajemy trochę później, gdyż zakupy przeciągnęły się nam do 1 w nocy. Robimy jeszcze ostatnie rezerwacje (np. na Burj Kalifa) i ok. południa wyruszamy do Qurayat. Po przyjeździe od razu orientujemy się, że cywilizacja skończyła się na dobre i teraz może być tylko jeszcze bardziej pusto i odludnie. Oglądamy z zewnątrz fort w centrum miasta, jedziemy na corniche, ale wysiadamy tylko na wysokości skały z wieżą, bo upał jest niesamowity.
Jemy obiad w Coffe Shop w centrum miasta (to takie lokalne restauracje z sokami ze świeżych owoców i różnymi daniami, tu głównie pochodzenia hinduskiego). Ok. 15 dojeżdżamy do Hawiyat Najm Park (Sinkhole Park). Jest to oczko wodne, małe jeziorko znajdujące się pod poziomem ziemi, otoczone skalistym urwiskiem. Bardzo się nam to podoba, tym bardziej, że można w nim swobodnie pływać (bikini wystarcza). Woda jest ciepła, lekko słona, czysta. Pływają w niej rybki, które łaskoczą w pięty, jeśli się tylko przystanie na chwilkę.
Po przyjemnej kąpieli jedziemy do Wadi Shab. Tu przeprawiamy się łódką na drugi brzeg i idziemy wzdłuż wąwozu z czystymi i ładnymi jeziorkami, palmami i wodospadami. Widać, że można spędzić tu cały dzień a miejscowi przychodzą tu na piknik. Widoki są piękne, typowe dla krajów pustynnych (arabskich) i zdecydowanie takie miałam na myśli jadąc do Omanu. Nie można się tylko dać zwieść pierwszemu wrażeniu, gdyż parking znajduje się pod samą autostradą w niezbyt uroczym otoczeniu. Trzeba wejść nieco dalej w głąb, żeby móc docenić urok tego miejsca. Osobiście nie podobały mi się także prymitywne wodociągi jakie biegną wzdłuż wąwozu, ale rozumiem, że miejscowa ludność też chce mieć dostęp do pitnej wody. Wieczorem rozbijamy obóz nad morzem między Tiwi a Fins. Jest ciepło i spokojnie.