Naszą podróż rozpoczynamy w Ushuaii. Jest to najbardziej wysunięte na południe miasto nie tylko w Ameryce Południowej, ale na całym świecie. Ze względu na swoje położenie jest bazą wypadową rejsów na Antarktydę, które wypływają między listopadem a marcem. Między czerwcem a październikiem Ushuaia ze swoimi pięknymi, ośnieżonymi górami, jest rajem dla narciarzy. Przybyliśmy do Ushuaii kilka dni wcześniej, bo nie chcieliśmy ryzykować, że samolot się spóźni lub nie poleci i nie zdążymy na rozpoczęcie rejsu, szczególnie, że rozpoczynaliśmy rejs między Świętami Bożego Narodzenia a Nowym Rokiem. Na statek mieliśmy się zaokrętować między 16:00 a 17:00, dlatego korzystając z wolnego czasu zwiedziliśmy jeszcze pobliski lodowiec Martial. Po powrocie do Ushuaii zauważyliśmy, że nasz statek – Plancius – jest już zacumowany w porcie. Przy porcie oraz po głównej ulicy miasta kręcili się ludzie z walizkami na kółkach. Tego dnia nie odpływał żaden inny statek w kierunku Antarktydy, więc byliśmy pewni, że to są nasi przyszli współtowarzysze podróży i jak się później okazało, nie myliliśmy się. Duża część osób była bardziej odważna niż my, bo przyleciała do Ushuaii w dzień wypłynięcia rejsu.
Zjedliśmy obiad, zabraliśmy nasze plecaki z pensjonatu i poszliśmy w kierunku portu. Temperatura powietrza wynosi 14°C, prawie tyle samo ile było kilka dni temu, gdy wyjeżdżaliśmy z Polski. Tylko, że u nas jest teraz zima a tutaj jest środek lata. Jednakże w naszym pensjonacie właściciele palili w piecu, żeby w pokojach było ciepło. Po godzinie 16:00 dochodzimy do portu. Mamy zostawić bagaże przed wejściem do statku i zostaną one zaniesione do odpowiednich kajut. Nasze plecaki śmiesznie wyglądają przy tych wszystkich walizkach na kółkach. Wchodzimy na statek, który będzie naszym domem przez kilkanaście kolejnych dni. Stajemy w kolejce do recepcji, gdzie dostajemy klucze do naszych kajut. Nasze kajuty znajdują się na pokładzie 2. Widoki może są i gorsze niż z kajut na wyższych pokładach, ale jak się później okaże, na dole mniej kołysze statkiem. Kupiliśmy najtańsze bilety, którymi byłby czwórka dla mężczyzn i czwórka dla kobiet. Był to dobry wybór, bo kajuta służyła nam prawie wyłącznie do spania. Okazało się, że na 116 miejsc jest tylko 92 pasażerów. Dzięki temu niektórzy zostali przeniesieni do lepszej klasy a w najtańszych kajutach zrobiło się mniej tłoczno. Zamiast spodziewanego mieszkania w cztery osoby Magda mieszkała tylko z Joanną z Holandii a Przemek mieszkał tylko z Martinem z Niemiec.
Do godziny 17:00 wszyscy pasażerowie byli już na statku. Następnie pasażerowie zostali zaproszeni do salonu obserwacyjnego na pokładzie 5, gdzie odbyło się szkolenie dotyczące bezpieczeństwa pasażerów i awaryjnego opuszczania statku. Musieliśmy ubrać pomarańczowe kamizelki ratunkowe i udać się w nich na zewnętrzny pokład, do łodzi ratunkowej, która była zupełnie inna niż zwykłe łodzie. Była cała zakryta i wyglądała bardziej jak łódź podwodna. Później mieliśmy trochę wolnego czasu, który wykorzystaliśmy na kręcenie się po całym statku (w środku i na zewnątrz) i poznawanie wszystkich zakamarków. Około 19:00 odbyło się kolejne spotkanie wprowadzające nas do życia na statku. Poznaliśmy kapitana statku Alexeya Nazarova (Rosja) a także Jima (Wielka Brytania), który jest liderem całej wyprawy oraz Veronique (Belgia) – lekarza pokładowego. O godzinie 20:00 w restauracji na pokładzie 3 rozpoczęła się kolacja. Do godziny 23:00 był czas wolny. Później wszyscy zgromadzili się w salonie obserwacyjnym, aby świętować zbliżający się Nowy Rok. Pomieszczenie było przystrojone białymi balonami i ozdobami bożonarodzeniowymi. Rozpoczął się quiz z pytaniami dotyczącymi Antarktydy, zwierząt itp. Pasażerowie podzielili się na grupy, które walczyły o wygraną. Czas szybko minął i zbliżała się północ. Pasażerowie otrzymali kieliszki z szampanem oraz różne piszczałki i kapelusiki. Zaczęło się odliczanie. Dostaliśmy także pozwolenie na przebicie wszystkich balonów. Jeszcze parę miesięcy wcześniej nie przyszłoby nam na myśl, że nowy rok rozpoczniemy płynąc na statku w kierunku Antarktydy.