Z samego rana pojechaliśmy do innej części Everglades położonej przy Tamiami Trail. Najpierw przejechaliśmy się kolejką po Shark Valley, gdzie mogliśmy podziwiać żółwie, aligatory oraz rozmaite ptactwo. Celem podróży jest dotarcie do punktu obserwacyjnego, z którego rozciąga się widok niczym na safari w Afryce, tyle że brakuje afrykańskich zwierząt. Komary znów dały o sobie znać.
Po opuszczeniu Everglades pojechaliśmy do Big Cypress Galery – za darmo można tam zwiedzić niesamowitą galerię zdjęć, głównie z Everglades. Najbardziej podobały mi się rzadkie storczyki w kształcie serca. Fotografie są piękne więc warto się tu zatrzymać a może nawet coś kupić. Następnie pojechaliśmy do Big Cypress Visitor Center, gdzie podobnie jak w Royal Palm Visitor Center można obejrzeć wspaniały, choć stary film o florze i faunie Everglades. Niestety na mostku obserwacyjnym nie było o tej porze dnia widać żadnych zwierząt, wyruszyliśmy więc do Ochopee, gdzie znajduje się najmniejsza poczta w Stanach. Jest tam malutka budka, która autentycznie spełnia zadania poczty.
W końcu dotarliśmy do Everglades City, w którym zjedliśmy obiad z aligatora oraz skąd wypływają airboaty, słynne łodzie napędzane ogromnym śmigłem oraz silnikiem lotniczym. Tam zobaczyliśmy ludzi wracających z wyprawy airboatem, siedzących w nausznikach. W zasadzie najpierw ich usłyszeliśmy, bo hałas był nieznośny. Dodając do tego negatywne opinie jakie wypowiadają ekologowie odnośnie wpływu tych łodzi na naturalne środowisko postanowiliśmy zrezygnować z tej „przyjemności”. Po południu udaliśmy się do Naples, gdzie popływałam. Woda nie była błękitnie niebieska jak na wschodnim wybrzeżu Florydy, ale plaża była całkiem ładna.