Rano ruszyliśmy w stronę Florida Keys. Dojechaliśmy do Key Largo, gdzie wykupiliśmy sobie snorkling, ale wycieczka się nie odbyła, bo mieli zbyt mało uczestników – taki minus niskiego sezonu. Pieniądze oczywiście zwrócili, ale straciliśmy przez to trochę czasu. Później pojechaliśmy do Islamorada, w której się znajduje Robbie’s Marina. Na tej przystani można zobaczyć oraz karmić tarpony – ogromnych rozmiarów ryby. Ich widok robi na nas wrażenie. Okazuje się również, że pracuje tam sympatyczny Robert z Polski, który udzielił nam wiele cennych wskazówek. Następnym naszym przystankiem była Bahia Honda State Park. Po drodze mijały nas niezliczone rzesze motocyklistów (akurat w ten weekend mieli zlot w Key West). Sam park był taki sobie. Położone niedaleko głównej drogi plaże były pokryte wysuszonymi glonami. Najciekawsze były gigantyczne jaszczurki, które kręciły się po parku.
Następnie chcieliśmy zobaczyć jelenie, których gatunek żyje tylko na Keys. Najlepiej to uczynić na No Name Key. Tam wystarczy jechać wolno drogą i obserwować pobocze. My znaleźliśmy ich całe mnóstwo. Są raczej oswojone, nie uciekały na nasz widok i można było dość blisko nich podejść. Są piękne. Wieczorem dojechaliśmy do Key West. Tak jak przypuszczaliśmy – noclegi były tam strasznie drogie a dodatkowo motocykliści zajęli prawie wszystkie tanie miejsca. Ponieważ wykupiliśmy także rejs katamaranem do Dry Tortugas na jutro rano postanowiliśmy nie wracać w stronę Islamorada w poszukiwaniu tańszego noclegu. Dzięki temu spaliśmy w najdroższym hotelu podczas naszej wyprawy, w Southernmost House przy Duval St. - zabytkowym hotelu odnowionym z wielkim smakiem, w który gościło aż czterech prezydentów USA. Był bajkowy.