Po śniadaniu ubieramy kalosze i idziemy na pampę, gdzie mamy szukać anakondy. Na początku idziemy przez trawę wysoką do pasa. Później wchodzimy w bagna. Widzimy pasące się krowy i konie. Już wiemy, że pomimo kaloszy będziemy cali brudni. Magda ma za małe buty i kilka razy gubi kalosze oraz wpada w błoto. Bardzo ciężko chodzi się po bagnie i jesteśmy cali spoceni. Nasz przewodnik szuka anakondy w wodzie po kolana. My w tym czasie przyglądamy się i odpoczywamy siedząc. Podobno naszemu przewodnikowi udało się znaleźć tak dużą anakondę (trzymetrową), że nie jest w stanie jej złapać. Wracamy inną drogą, przez dżunglę, bo jest południe i jest strasznie gorąco. W dżungli oglądamy ciekawe drzewa i liany. Trzeba uważać, bo gryzą komary.
Dochodzimy do obozu, gdzie dostajemy ogromny obiad. Na obiad jest kurczak, frytki, ryż, puree, grzyby, mizeria, fasolka z marchewką, buraczki oraz kalafior z brokułami. Na deser są jeszcze pomarańcze. Jesteśmy pod wrażeniem, zwłaszcza że obiad został zrobiony w dżungli, na polowej kuchni. Młodzi Anglicy cieszą się, jakby od kilku miesięcy nie jedli tak porządnego obiadu. Po obiedzie płyniemy szukać różowych delfinów. Ja zostaje na łódce i próbuje zrobić zdjęcie delfinom. Magda i pozostali ludzie wskakują do wody, pomimo tego, że 20 m od nas leżą na brzegu aligatory. Przewodnik mówi, że gdy w pobliżu są delfiny to nie ma aligatorów w wodzie. Następnie płyniemy w dół rzeki, w miejsce, w którym mają być piranie. Dostajemy żyłkę, haczyk i mięso i próbujemy łowić piranie. Mięso powoli znika nam z haczyka. Udaje nam się złapać jedynie małe rybki. Ale naszemu przewodnikowi i jednemu z Anglików udaje się złapać kilka piranii. Rybki są bardzo ładne, ale mają ostre ząbki. Piranie zabieramy ze sobą i dostajemy je smażone na kolację wraz ze smażonymi bananami. Oprócz tego na kolacje jest makaron z sosem ahi, który jest podobny to sosu pomidorowego. W międzyczasie przypłynęli następni turyści, w większości Izraelczycy. W nocy będą szukać krokodyla.