[<< poprzednia strona] [strona główna] [następna strona >>]


21.09.2004 Narathiwat-Ban Taba-Kota Bahru-Kuala Besut-Pulau Perhentian Kecil

Po 8:00 udajemy się z plecakami w poszukiwaniu transportu do Taba, gdzie chcemy przekroczyć granicę z Malezją. Przewodnik Pascala staje się tu bezużyteczny, bo jest w nim tylko drobna wzmianka o przekraczaniu granicy w Ban Taba (Ban Taba oznacza port w Taba). Wiemy, od właściciela hotelu, że jeżdżą tam współdzielone pick-up’y za 20B i mini-busy za 30B. Miejsce odjazdu mini-busów znajdujemy bez problemu, ale pierwszy odjeżdża o 9:00. Postanawiamy poszukać pick-up’ów. Gdy pytamy jak się dostać do Taba, ludzie wskazują nam kierunek, jednak po kilkuset metrach tracimy nadzieję na odnalezienie przystanku. Już chcemy wracać, ale znajduje się jeden miły pan, który nawet mówi po angielsku i który prowadzi nas na przystanek. O 8:45 wyjeżdżamy w kierunku Taba. Pick-up często się zatrzymuje, niektórzy wysiadają, inni się dosiadają. Naszymi współpasażerami są same Muzułmanki i dzieci. Na granicy, która jest jednocześnie wielkim targiem, gdzie Malezyjczycy robią tanie zakupy, wydajemy wszystkie bahty. Jak ktoś chce wymienić bahty lub dolary na malezyjskie riggity, musi to zrobić po tajskiej stronie. Po anulowaniu tajskiej wizy, przepływamy statkiem (7B/os.) przez rzekę na stronę malezyjską. Jest już 10:30, ale po przestawieniu czasu, na obowiązujący w Malezji, jest już 11:30. Z przystanku autobusowego blisko granicy jedziemy autobusem do Kota Bahru za 2.20RM/os. (1$=3.76 riggita), gdzie dojeżdżamy około 13:00. Tu czekamy na autobus do Kuala Besut o 14:00. Jest tu jeszcze większy wybór autobusów niż w Tajlandii, bo jest kilka firm oferujących przejazdy. Język malajski bazuje na alfabecie łacińskim, więc przynajmniej łatwo nam czytać nazwy miejscowości i ulic. Były z tym problemy w Kambodży, Laosie i czasami w Tajlandii, jak nie było angielskich odpowiedników. Dodatkowo malajskie nazwy czyta się podobnie jak po polsku, (z wyjątkiem „j”, które czyta się „dż”). Gdy czekamy na autobus, podchodzi do nas taksówkarz, który mówi, że o 14:30 jest łódź (slow-boat) z Kuala Besut na Pulau Perhentian i autobusem nie zdążymy, bo jedzie 1:20h. Oczywiście proponuje nam, żebyśmy pojechali z nim za 20RM/taksówkę, to zdążymy. Nie chcemy mu wierzyć, więc jedziemy autobusem, który kosztuje 4.30RM/os. Autobus zatrzymuje się gdzie każdy chce, bardzo często, czasami nawet co 100m, więc jedziemy aż 1h 45 min. Na przystani okazuje się, że slow-boat (40RM za bilet w dwie strony) odpływa dwa razy dziennie o 10:00 i 15:00. Czekamy więc na speed-boat (60RM za bilet w dwie strony), która będzie o 16:40. Jest jeszcze ostatnia łódź o 17:40, ale mamy wrażenie, że rozkład zmienia się z dnia na dzień. Lepiej było zapłacić taksówkarzowi 20RM a zaoszczędzić 40RM na dwóch biletach na slow-boat. Dodatkowo byśmy byli szybciej. Przed 17:00 wypływamy motorówką, która płynie rzeczywiście bardzo szybko i 30 min później jesteśmy na mniejszej z dwóch wysp Pulau Perhentian, czyli na Pulau Perhentian Kecil. Wysiadamy na Long Beach, która ma być najładniejszą plażą oraz mają tu być najtańsze noclegi. Musimy jeszcze zapłacić 2 RM/os. za podpłynięcie łódką od motorówki do brzegu. Woda jest super, plaża ładna, z palmami, w kształcie rogalika. Widoki psuje zbyt duża ilość łódek przy brzegu i kilkunastu turystów skupionych w jednym miejscu na plaży. Dziesiątki ludzi siedzą w restauracjach a hotele są pełne. Nie spodziewaliśmy się, że będzie tu większy tłok niż w Tajlandii. Najtańsze hotele są na obu krańcach plaży. Decydujemy się na domek za 15RM, ale już prawie w lesie. Później okazuje się, że ubikacja i łazienka są obskurne a dodatkowo leci tylko słona woda. Wieczorem przeszkadza nam hałas transformatora a rano hałas pompy. Zastanawiamy się jak tam mogą mieszkać Niemcy, Holendrzy i inni.



Lokalny festiwal w Narathiwat.


[<< poprzednia strona] [strona główna] [następna strona >>]