[<< poprzednia strona] [strona główna] [następna strona >>]


12.09.2004 Chiang Mai-wioska pod granicą z Birmą-Chiang Mai-Bangkok

O 7:30 wyjeżdżamy na całodniową wycieczkę, żeby zobaczyć kobiety-żyrafy (z plemienia Karen Longneck), które mieszkają aż pod granicą z Birmą, 250 km od Chiang Mai. Jazda w jedną stronę zajmuje ponad 3h. Na szczęście po drodze, mniej więcej co 1h, były przystanki. Na pierwszym postoju oglądaliśmy farmę orchidei i motyli. Kwiaty były bardzo ładne i fotogeniczne. Motyle były zamknięte w pomieszczeniu, żeby nie uciekły i same siadały na rękach. Na drugim postoju zwiedzaliśmy jaskinię Chiang Dao, w której znajdują się figurki Buddy. Na następnym postoju jedliśmy obiad, który był w cenie wycieczki, podany w stylu do którego już przywykliśmy, czyli na stole stawiane są półmiski i każdy nakłada sobie co i ile lubi. Najpierw podano zupę, później kurczaka z ananasem, pomidorami i ogórkami. Następnie był półmisek ze smażonymi warzywami a później omlet. Jeżeli jedzenie na którymś z półmisków się kończyło, było od razu donoszone, co nie zdarzało się np. w Wietnamie. Jedzenie też było lepsze niż podczas naszych wcześniejszych wycieczek, nawet lepsze niż jakbyś sami poszli do restauracji. Następna różnica między Tajlandią a Wietnamem, jest taka, że tu nam nie próbowali sprzedać dodatkowych napojów a nawet przynieśli wodę do popicia. W Tajlandii jesteśmy dopiero drugi dzień, ale zaważamy, że ceny w sklepach są tu niższe niż w Laosie czy Kambodży, gdzie dużo towarów jest importowanych z Tajlandii. Ludzie są tu bardziej przyjaźni, uśmiechnięci. Dużo osób zna język angielski, przez co my też czujemy się lepiej i pewniej. Tajlandia zapowiada się jako kraj, w którym odpoczniemy po dotychczasowej podróży.



Farma orchidei i kaplica przy jaskini Chiang Dao.


Dojeżdżamy do celu naszej podróży, czyli wioski pod granicą z Birmą, w okolicy miasta Fang. Mieszka tu tylko 28 kobiet-żyraf z plemienia Karen Longneck. Więcej, bo ponad 200 kobiet-żyraf, żyje w wiosce Mae Hong Son, do której jednak jest dużo dalej. Okazuje się, że plemię Karen Longneck uciekło z Birmy przed prześladowaniami. Kobiety te słyną z mosiężnych obręczy noszonych na szyi. Dowiadujemy się, że w wieku 5 lat dziewczynki po raz pierwszy zakładają obręcze. Co 4 lata, maksymalnie 7 razy (zwykle 4 razy), dokładana jest im jedna obręcz, w celu wydłużenia szyi. Czym kobieta ma więcej obręczy tym uchodzi za ładniejszą w swoim plemieniu. Obręcze mogą ważyć w sumie aż do 20 kg. Kobiety zdejmują obręcze tylko na kilka dni w roku, ponieważ rozciągnięte mięśnie, które tworzą wrażenie dłuższej szyi, mogłyby się skurczyć. Z powodu małej liczności, w tej wiosce Karen Longneck połączyło się z długouchymi Karen Longear i plemieniem Akha. Ponieważ wioska jest chroniona przez państwo, płaci się wstęp (200B, w cenie wycieczki), który jest przeznaczany na mieszkańców wioski. Kobiety z plemienia Karen są bardzo interesujące, nawet jedna mówi po angielsku, jednak wioska jest zwykłym targiem, w którym można sobie kupić pamiątki (my kupiliśmy etui na komórkę i laleczki Karen Longneck). Jednak dzięki temu, że wszystkie kobiety są zgromadzone w jednym miejscu, można zrobić dużo ładnych zdjęć i oczywiście za darmo. Bardzo współczujemy tym kobietom, bo żyją jak zwierzęta zamknięte w klatce w zoo a turyści przyjeżdżają tylko robić im zdjęcia. Wszystko to jest bardzo skomercjalizowane i gdybyśmy nie widzieli prawdziwych wiosek w Laosie, nic byśmy nie wiedzieli o życiu tych ludzi. Ogólnie jednak wycieczka nam się podobała a może już nigdy nie będziemy mieć okazji spotkać kobiety-żyrafy. Podczas powrotu do Chiang Mai był tylko jeden krótki przystanek. Na dworcu autobusowym byliśmy dużo szybciej niż planowaliśmy, godzinę przed odjazdem autobusu. Autobus okazał się bardzo dobrej klasy: z klimatyzacją, telewizorem i stewardesą, która podawała napoje. Dostaliśmy też wafelki i jogurt pitny oraz koc do okrycia na noc. Jednak obok naszego autobusu stał autobus klasy VIP, w którym w jednym rzędzie było tylko trzy siedzenia, które rozkładały się prawie do ziemi i miały rozkładane podnóżki. Takiego autobusu jeszcze nigdzie nie widzieliśmy. Wyjechaliśmy zgodnie z planem. W autobusie leciał film „Hellboy”, szkoda tylko, że dubbingowany. W takim autobusie podróż minęła całkiem przyjemnie, pomimo tego, że autobus po drodze napełnił się całkowicie, ale siedzenia były wygodne i może było się wyspać.



Na pierwszych dwóch zdjęcia plemię Karen Longneck, na ostatnim kobiety z plemienia Akha :)


[<< poprzednia strona] [strona główna] [następna strona >>]