[<< poprzednia strona] [strona główna] [następna strona >>]


06.09.2004 Vinh-Vientiane

Gdy słońce zaczyna wschodzić, docieramy na stację benzynową, na której spędzamy ponad 1h. Myślimy, że to z powodu zamkniętej granicy, albo kierowca musiał się przespać, bo autobus jechał aż z Danang. Ze stacji benzynowej jedziemy tylko kilkaset metrów, gdzie obsługa (kierowca wraz z kilkoma chłopakami, którzy są tragarzami w tym sklepie na kółkach - ładują i wypakowują bagaże) autobusu udaje się na śniadanie. Tubylcy na śniadanie jedzą zupę z mięsem albo danie z ryżem, czyli to samo co się je na obiad i kolację :) Około 9:00 przekraczamy granicę (1$ lub 15000d opłaty wyjazdowej z Wietnamu). O 11:00 jest kolejny postój, tym razem wiemy, że kierowca musiał się przespać. Była to mniej więcej połowa trasy, którą jechał autobus, czyli Danang-Vientiane. Wszyscy turyści są źli, bo wiedzą, że oprócz tego, że oszukano nas na autobusie to jeszcze będziemy jechać znacznie dłużej. Większość miała obiecany przyjazd o 16:00, ale postój skończył się dokładnie o 14:00 a my jesteśmy tylko dwie godziny jazdy za granicą. Obsługa autobusu zapytana o której będziemy na miejscu, mówi że o 22:00, czyli po 26-27h jazdy. Po kilkunastu godzinach jazdy, turyści są zwątpieni, znudzeni, niewyspani, niektórzy trzymają nogi na suficie, leżą na współtowarzyszach. Nastąpiła pełna integracja między turystami a także z Wietnamczykami podróżującymi autobusem. Jeden z Wietnamczyków rozwiesił pod sufitem hamak, na którym spał, tuż nad głowami osób siedzących/leżących w przejściu między siedzeniami. Cała podróż autobusem była bardzo ciekawa, bo autobus nie za bardzo radził sobie z podjazdem po górę (kierowca jechał na pierwszym biegu), przy czym mocno dymił. Głównym problemem było to, że w Laos jest górzystym krajem i nasza trasa przebiegała głównie w górach. Bardzo ciekawe były krótkie postoje na sikanie. Na jednym z takich postoi kierowca wraz z obsługą autobusu, opuścili autobus. Zamiast odejść gdzieś w krzaki stanęli przy autobusie, odwrócili się do niego plecami i zaczęli sikać. Już się do tego przyzwyczailiśmy w Kambodży i Wietnamie, ale zdziwiła nas postawa kierowcy, który zaczął sikać na przednie prawe koło. Prawdopodobnie koło było nagrzane z powodu dużej ilości zjazdów i podjazdów a kierowca jako osoba uprzywilejowana miał pierwszeństwo w doprowadzania koła do zwykłej temperatury. Następną ciekawostką była zupa, zamówiona przez innych turystów na jednym z postoi. Gdy się okazało, że w zupie pływają jakieś oczy, turystom nagle przeszła ochota na jedzenie zupy :) Od 14:00 mieliśmy tylko jedyny większy postój na kolację i dojechaliśmy na zapowiedzianą 22:00 do Vientiane. Znaleźliśmy się kilka km od centrum, na parkingu firmy, której własnością jest autobus, służący do przewozu nie tylko osób ale i jeżdżący jednocześnie jako ciężarówka dostawcza. Do centrum dostajemy się dużym, wieloosobowym tuk-tukiem za 5000 kip/os. (1$=10700 kip). Całe miasto śpi, inaczej niż nas przyzwyczaił Wietnam, ale udaje nam się znaleźć hotel za 4$ z współdzieloną łazienką (co nie jest problemem, bo hotel jest prawie pusty). Zasypiamy koło północy, co jest późną porą jak na ten wyjazd.


[<< poprzednia strona] [strona główna] [następna strona >>]