Do Hanoi jedziemy dużym autobusem i docieramy tam po 6:00. Jesteśmy trochę zdziwieni, bo spodziewaliśmy się, że będziemy o 10:00. Jedyny problem, że autobus wysadza nas na peryferiach miasta, tym razem nie podwożą nas pod hotele. Później okazuje się, że w mieście jest kilkadziesiąt biur Sinh Cafe, kilkanaście Kim Cafe a naszego TM Brother Cafe nie spotkaliśmy. Gdybyśmy zaczynali naszą podróż do Hanoi, nie trafilibyśmy na TM Brother, które wydaje się silne na południu kraju. W Hanoi ceny pokoi wahają się w granicach 10$, ale udaje nam się znaleźć pokój za 5$. Ogólnie północ jest droższa od południa, np. woda kosztuje 5000d (na południu 4000d) a bagietki na ulicy 2000d po ostrych targach (na południ 1000d). Szczególnie widać to w Hanoi, gdzie ludzie mają ceny inne dla turystów niż dla miejscowych. Po porannej toalecie jesteśmy gotowi do wyjścia na miasto. Zaczynamy od Mauzoleum Ho Chi Minha, które jest czynne tylko w niektóre dni i od 8:00 do 10:30. Okazuje się, że dzisiaj jest Dzień Niepodległości i dziesiątki tysięcy ludzi maszerują zobaczyć zmumifikowane zwłoki (jak Lenin) człowieka, który jest symbolem komunistycznego Wietnamu, pomimo tego, że umarł w roku 1969, sześć lat przed zakończeniem wojny między południowym a północnym Wietnamem. Wstęp miał być darmowy, jednak zapłaciliśmy po 4000d. Może nawet lepiej, ponieważ weszliśmy innym wejściem niż Wietnamczycy, dzięki czemu znaleźliśmy się na początku kilometrowej (a może i dłuższej) kolejki. Oczywiście plecak jak i aparat musieliśmy zostawić w przechowalni bagażu. Musieliśmy także przejść przez bramki wykrywające metal a może i coś innego :) W kolejce wszyscy byli ustawieni parami. Po wejściu do klimatyzowanego budynku nie wolno rozmawiać, nie wolno mieć rąk w kieszeni. Po przejściu kilkudziesięciu schodów w takiej atmosferze, czuć, że coś wielkiego ma się zdarzyć. Gęsiego wchodzimy do pokoju, w którym na środku leży trumna. Żołnierze pilnują, żeby nikt się nie zatrzymywał oglądając niskiego dziadka, z długą białą brodą o chińskiej urodzie. Następnie wynajmujemy motor, aby nas podwiózł do pobliskiej Tran Quoc Pagoda (wielopiętrowa wieża, podobna do opisanej w przewodniku LP jako jedna z licznych pagód w Hanoi). Jest to bardzo interesująca, ładnie położona przy jeziorze świątynia buddyjska. Następnie udajemy się tym samym motorem do znacznie oddalonej Temple of Literature. Motocyklista chce nas zabrać do wskazanych przez niego ciekawych miejsc (pewnie chce więcej niż uzgodnione 15000d). Nie chcemy się zgodzić a motocyklista zaczyna coś kręcić i podwozi nas jedną przecznicę od Temple of Literature. Na szczęście wiemy gdzie jesteśmy i postanawiamy pozbyć się motocyklisty i dojść na miejsce na pieszo. Temple of Literature jest pierwszym miejscem podczas naszej podróży, gdzie możemy skorzystać ze zniżki dla studentów (ISIC). Płacimy po 2500d (zamiast 5000d). Temple of Literature kojarzy się z biblioteką, ale są to głównie ogrody, po których spacerują ludzie a w samej świątyni są tylko chińskie manuskrypty. Nam najciekawszą rzeczą wydał się ogromny gong, ukryty za świątynią. Na pieszo poszliśmy w stronę placu Lenina, na którym oczywiście stoi pomnik Lenina. Już dawno nie wiedzieliśmy radzieckich flag z sierpem i młotem. W Wietnamie te flagi są wszędzie (pewnie z powodu święta) a pewnie w Rosji możne je spotkać tylko w muzeum. Blisko placu znajduje się Flag Tower, która jest jednym z symboli Hanoi. Na koniec zostawiliśmy sobie jezioro ze świątynią na wysepce. W Hanoi prawie nie widać turystów, ponieważ wszędzie są tysiące Wietnamczyków, którzy prawdopodobnie mają wolne z powodu dzisiejszego święta. Drugą ciekawostką w Hanoi są samochody bardzo podobne do jeżdżących w Polsce. Jest tu dużo Daewoo Lanosów a Daewoo Matizy jeżdżą na taksówkach. Bardzo śmiesznie wyglądała dwójka turystów, która cisnęła się ze swoimi wielkimi plecakami na tylnym siedzeniu malutkiego Matiza :)