Ten dzień upłynął nam na zaznajamianiu się ze statkiem, wszelkimi jego udogodnieniami oraz różnymi możliwościami kulinarnymi, które zdawały się nie kończyć od świtu do późnej nocy. Rano po śniadaniu rozłożyliśmy się na 7 pokładzie obok jacuzzi.
Po wymoczeniu się w nim, poszliśmy na spotkanie dotyczące wycieczek oferowanych przez Thompsona. Spotkanie niewiele wniosło do naszego dotychczasowego planu podróży. Następnie poszłam pływać a po obiedzie trochę poleżeliśmy w pokoju i poopalaliśmy się na leżakach. Czas upłynął leniwie.
Doszliśmy też do wniosku, że taki dzień na morzu, bez schodzenia jest bardzo potrzebny po długiej podróży i przestawieniu czasu. Wieczorem była uroczysta kolacja z kapitanem. Wszyscy panowie byli w garniturach lub smokingach a panie eleganckich sukienkach. Nawet nie spodziewaliśmy się, że tak wszyscy dopiszą ze strojami.
Kolacja podawana była do stolika w restauracji Meridien. Menu było bogate w wybór – od homara, przez kaczkę, wołowinę aż po ptysie i crumble. Mieliśmy też zabawny moment, kiedy kelner otwierając homara wywalił go na podłogę. Dodatkowo moja mama pół minuty wcześniej oznajmiła, że zaraz kelner upuści tego homara na ziemię. Kiedy się to więc zdarzyło, wszyscy się śmialiśmy razem z kelnerem.