Rano jedziemy do Falmouth, zostawiamy plecaki w Falmouth Resort. Następnie płyniemy bambusową tratwą po rzece Martha Brae, rejs jest romantyczny, tratwa pływnie wolno. Następnie jedziemy do Rose Hall, gdzie zwiedzamy z przewodnikiem posiadłość plantacyjną. Przewodniczka nawet śpiewa. Dom był prawie całkowicie zniszczony, dopiero obecny właściciel, Amerykanin doprowadził go do poprzedniej świetności. Najbardziej podoba mi się krzesło, które zamienia się w drabinę w biblioteczce. Później zwiedzamy drugą posiadłość w Greenwood. Ta wydaje się być bardziej autentyczna, przetrwała bowiem niezniszczona przez wieki. Ciekawostką jest to, że dom jest wciąż używany przez właścicieli, których można spotkać przy kasie-barze. Posiada także ciekawą kolekcję różnych starych instrumentów muzycznych, które wciąż działają. Tu przewodniczka, która chyba była córką właścicieli też śpiewała.
Wracamy do hotelu. Odpoczywamy, a wieczorem jedziemy do Glistening Waters Marina. Podobno w tutejszej wodzie żyją mikroorganizmy, które świecą, gdy się mąci wodę. Stwierdziliśmy, że to bujda, ale postanowiliśmy sprawdzić to na własnej skórze. Rzeczywiście już za płynącą łódką powstała niebieska, świecąca smuga. Ale to co zobaczyliśmy, gdy ludzie wskoczyli do wody, przerosło nasze wyobrażenie. Dookoła pływającego człowieka tworzy się mocno niebieska poświata. Czym się szybciej płynie tym światło jest mocniejsze. Pływając w wodzie widać swoje ręce, które świecą na niebiesko. Szkoda, że z powodu ciemności nie wyszło żadne zdjęcie. Zjawisko jest rewelacyjne – bardzo polecamy.