Dojeżdzamy do Kuala Lumpur około 5:00. Do Chinatown, w którym są najtańsze hotele, można dojechać metrem (zwanym tu LTR), które jeździ od 6:00, ale i tak nie wiemy gdzie jest stacja. Dowiadujemy się, że taksówka do Chinatown powinna kosztować 5-7RM, ale my płacimy 10RM. Tanie hotele dla plecakowiczów (backpackers) okazują się pełne, co zdarza nam się pierwszy raz. W jednym z hoteli proponują nam, żebyśmy poczekali do 9:00 a na pewno coś się zwolni. Tak też się staje i bierzemy pokój za 22.5R z wliczoną 10% zniżką na studencką legitymacje ISIC. Gdyby nie ubezpieczenie, nie opłacało by się kupować ISIC-a. Po zostawieniu plecaków w hotelu, idziemy pieszo do Petronas Twin Towers, które były do końca 2003 roku najwyższym budynkiem na świecie. Teraz najwyższym budynkiem na świecie jest Taipei 101 na Tajwanie (504m wysokości). Jesteśmy tam po 11:00, jednak okazuje się że bilety, które są darmowe, ale jest ich tylko 1000 dziennie, skończyły się. Obsługa radzi nam próbować następnego dnia o 8:30. Okazuje się jednak, że dzisiaj mamy szczęście, bo ktoś zwrócił bilety i możemy wjechać na Skybridge. Petronas Twin Towers (czyli bliźniacze wieże) ma 452m (88 pięter) wysokości a my wjeżdżamy na 170m (41 piętro), gdzie jest Skybridge, czyli most między dwoma wieżami. Widać stąd całe miasto a 30 piętrowe wieżowce, których jest tu bardzo dużo, wydają się niskie. Konstrukcja budynków jest taka, że wieże i most lekko się ruszają. Szczyt odchyla się podobno nawet do 2 metrów. Jesteśmy w kolejnym miejscu, gdzie był kręcony film o Jamesie Bondzie :) Po zjechaniu windą na dół można zagrać w różne gry dotyczące Twin Towers. Jedną z atrakcji jest maszyna mierząca wzrost osoby i wyświetlająca ile razy Twin Towers są wyższe od tej osoby. Następnie udajemy się do Menara KL, które jest się zamknięte w niedziele. Następnego dnia okazuje się, że to tylko jedno z kilku wejść na wieże było zamknięte. Następnie idziemy na stację metra i przejeżdżamy jedną stację, głównie po to, żeby zobaczyć jak wygląda tu metro i dowiedzieć się ile kosztuje. Wysiadamy na stacji Masjid Jamek, której nazwa wzięła się od sąsiadującego meczetu. Idziemy do meczetu, w którym musimy mieć długie spodnie i zakryte ramiona. Oczywiście nie jesteśmy odpowiednio ubrani, ale przy wejściu można wypożyczyć odpowiednie stroje, po czym wyglądamy jak prawdziwi Arabowie. Meczet jest ciekawy, bo jest podzielony na część zewnętrzną (dla mężczyzn) i wewnętrzną (dla kobiet, gdzie nie można wchodzić). Mężczyźni leżą na posadzce, niektórzy śpią, widocznie modlą się chrapaniem :) Nie wiemy co robią kobiety w środku. Po wyjściu z meczetu przechodzimy na drugą stronę rzeki, gdzie znajduje się Merdeka Square i Sultan Abdul Samad Building (dawna siedziba administracji brytyjskiej). Następnie udajemy się na Central Market, jemy pizzę w Shakey’s Pizza (32RM za dużą pizzę, ale doliczyli 4RM za obsługę i podatki). Wieczorem idziemy na ulicę-targ: Petaling Street, gdzie można kupić filmy, ubrania, perfumy, zegarki, wszystko tanie podróby znanych firm. Ogólnie całe Kuala Lumpur można zwiedzić na pieszo w jeden dzień. Postanawiamy nie jechać do Melaki, więc mamy jeszcze jeden dzień w Kuala Lumpur. Stolica Malezji jest miastem wielonarodowym, w którym obok siebie żyją Malaje, Chińczycy, Hindusi, Arabowie i inni. Dużo byśmy stracili, gdybyśmy nie przyjechali do Malezji. Można uznać, że Tajlandia, Kambodża, Laos i Wietnam są do siebie podobni, patrząc na wygląd mieszkających tam ludzi i wyznawaną religię. Malezja jest zupełnie inna, bo Malaje są bardziej podobni do Aborygenów niż azjatów i są Muzułmanami. Malaje nawet lepiej pokazują swoją wiarę niż Arabowie, ponieważ nie piją i nie palą, oczywiście z wyjątkami. Alkohol można kupić tylko w sklepach i restauracjach prowadzonych przez Chińczyków, ale jest tu bardzo drogi. Dodatkowo wszyscy Malaje, których spotkaliśmy mówili płynnie po angielsku.